baner
 
 
 
 
baner
 
2011-01-27
 

(Bez)stresowe 1-sze alpejskie 4-tysiące - Breithorn, Bishorn 2010

Pięciu studentów podejmuje pierwsze kroki na czterotysięcznikach.
Krótko po tym, jak pierwszy raz zawitaliśmy w Alpach wiedzieliśmy, że i w tym roku się tam pojawimy. W standardowym składzie: Ja(Sznerchu), Tomek, Maks, Stabi i Pierre, wyruszyliśmy w tym wymarzonym kierunku…
 
Tutaj trzeba się cofnąć o chwilę zdecydowanie dłuższą niż walka Endrju Gołoty z Tysonem. Gdzieś, kiedyś tam przewinął się najpierw pomysł pojechania Puntem Maksa. Niby spoko bo silnik ma, kierownice nawet też, do tego auto lekkie i mało zasysa bryny z baku. Szybko jednak uznaliśmy, że nasze sylwetki gladiatorów niespecjalnie korelują z przestrzenia życiową w tym wesołym aucie.
 
Wkrótce pojawiło się auto marzeń, czyli japoński wojownik rodem z koncernu Toyoty, a wraz z nim potężny bagażnik, gdzie moglibyśmy upchać nawet pianino (w drzazgach, ale pianino to pianino). Niestety jak to zawsze bywa, coś musi się nieoczekiwanie stać i Corolla odmówiła posłuszeństwa lądując kółkami do góry. Zrozpaczeni, przepełnieni smutkiem dogorywającego autka dostaliśmy TO.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/sv1022762.jpg[/img]
 
150 szwedzkich koni, karmionych olejem napędowym, w czarno-czarnej  doskonale maskującej się w nocy sukni, doprowadzało nas przez całą drogę szybko i tanio.
 
Pakowanie metrów sześciennych bagażu dostarczyło sporo emocji(niekoniecznie pozytywnych) Pierro’wi i Tomkowi. Kilogramy sera od Stabiego i moje buty pod raki, powodowały silne palpitacje serca u tych wojaków, próbując upchnąć wymienione rzeczy w aucie.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/7-14.jpg[/img]
 
Po porannym wyjeździe, zaskakująco szybko znaleźliśmy się pod granicą niemiecko-szwajcarską, gdzie na stacji benzynowej pośród rdzennych niemieckich Turków, obejrzeliśmy spotkanie ich reprezentacji z Hiszpanią. Mimo, że nasi zachodni sąsiedzi przegrali, to kufle nie latały, szyby zostały całe,  auta wciąż nie spalone,  a kibice zachowywali się tak spokojnie, jakby oglądali program o śpiących pawianach, gdzie narratorem jest Krystyna Czubówna.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/0.jpg[/img]
 
Po nocy spędzonej w aucie oraz pod chmurką, gdzieś w krzakach na karimacie, ruszyliśmy dalej. Wnet trafiliśmy do Grindelwaldu, aby zobaczyć korcącą nas od 2 lat, północną ścianę Eigeru. Przykrym zbiegiem okoliczności okazało się, że Eigeru nie widać stamtąd zbyt dobrze, tak więc odrobinę rozczarowani skierowaliśmy się prosto do wioski Randa. Po pokonaniu kolejnych kilometrów OS’ów alpejskich, w tym pociągiem, który znacznie skrócił drogę, usadowiliśmy się na campingu, rozkoszując się pulpetami w sosie.
 
[img]http://img832.imageshack.us/img832/3586/eiger.jpg[/img]
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/1-2a.jpg[/img]
 
[b]Dzień  1[/b]
 
Pokrzepieni możliwością rozprostowania kończyn dolnych, ruszyliśmy w kierunku schroniska Weisshorn Hut. Nasz pierwszy cel aklimatyzacyjny znajdował się 1500m powyżej campingu, na wysokości 2925m. Po półtorej godzinie uderzył nas żar płynący z nieba, ponadto wciąż zmęczeni podróżą, kolejne metry zdobywaliśmy stosunkowo wolno. Po paru godzinach, spotkaniu trzech owiec, w końcu pojawiła się chatka, a także wyczekiwany Weisshorn(4505m) i jego piękna południowo-wschodnia ściana.
 
[img]http://img29.imageshack.us/img29/2333/weisshorn.jpg[/img]
 
Wyjątkowo jak na nas, zjedliśmy drugie śniadanie po „dżentelmeńsku” na stole. Wprawdzie brakowało czystego, wykrochmalonego obrusu z koronką, srebrnych sztućców z XVIII wieku i kelnerów w białych rękawiczkach, lecz dobry, równy, drewniany stół piknikowy był dla nas wyjątkowo przyjazny podczas krojenia różnego rodzaju produktów żywieniowych.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/1-20b.jpg[/img]
 
Coś się zjadło, no to trzeba zrzucić nowo powstałe sadło.  Już bez plecaczka, tylko z kijami i aparatem ruszyliśmy w okrojonym składzie ścieżką prowadzącą jeszcze bliżej Weisshornu, a następnie z powrotem do schroniska i na dół na camping.  Po drodze zatrzymaliśmy się przy owczej chacie, gdzie ponownie zaczepiły nas kudłate zwierzątka, liżąc przy tym z wielką ochotą i werwą godną wygłodniałego wilka, tylną część plecaka Pierre’a.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/1-22g.jpg[/img]
 
Owieczki nie reagowały na moje i Stabiego dzikie okrzyki i pomimo tejże „usilnej” obrony plecaka, Pierre był niespecjalnie z nas zadowolony. Jego niezadowolenie przerodziło się później w solidną depresję. Czarę goryczy dopełnił fakt  braku Prozacu pod ręką i zorientowaniu się, że skrót na camping wcale nie jest dobrym skrótem i prowadzi w pełnym słońcu, dłuższą drogą.
 
[b]Dzień 2[/b]
 
Za błąd popełniony dnia poprzedniego Pierre zapłacił najwyższą cenę. Spoko chłopak żyje i ma się dobrze, ale po godzinie oznajmił o swojej niedyspozycji zdrowotnej i podążył w stronę wygody i cywilizacji.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/2-1.jpg[/img]
 
Tymczasem nasza czwórka dotarła do rozstaju dróg, gdzie szlak w kierunku naszego celu, czyli schroniska Dom Hut został zamknięty za pomocą taśmy o barwach naszej polskiej flagi. Po chwili konsternacji i zastanowienia się, cóż to za akcja, że nie można dalej iść, sprytnym, akrobatycznym sposobem przeszliśmy pod taśmą i po 5 minutach zorientowaliśmy się co jest grane. Pierwotne założenie o dzikich wilkach, zdradzieckich baranach, bezszelestnych pumach, czy zabójczych surokatkach było zgoła błędne. Na drodze stanęło nam potężne osuwisko oraz krążący nad nami helikopter.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/2-4-3.jpg[/img]
 
Jednak sokole oko dostrzegło kilkadziesiąt metrów wyżej wiszący most, do którego udało się dotrzeć po 30minutach. Most ma imponujące parametry : 250m długości, ponad 50m wysokości, mieści w porywach bodajże 84 osoby. Jak porządni przyszli inżynierowie, uświadomieni po trochu na temat rezonansu i gróźb z nim związanych, przypadkowo rozhuśtaliśmy most , idąc równo jak rosyjscy szeregowi na Placu Czerwonym w Dniu Zwycięstwa. Nie była to jedyna atrakcja tego dnia. Po krótkim przystanku w schronisku Europa, ruszyliśmy dumnie brzmiącą ścieżką, zwaną Alpine Weg, czyli droga alpejska.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/2-9a.jpg[/img]
[img]http://img714.imageshack.us/img714/718/ferrata.jpg[/img]
 
Od początku dróżka węższa, potem pojawiły się łańcuchy, a w końcu drabinki, poręczówki. Ogółem rzecz biorąc większa ekspozycja i stromo pod górę. Po tym skalnym odcinku jeszcze wyczerpujące 30 minut po piargu i w końcu meta.  Zaraz po nas finiszował helikopter przywożąc snickersy, wodę i inne smakołyki.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/2-10f-11f.jpg[/img]
 
[b]Dzień 3[/b]
 
Co by tu nie mówić, nie był to dzień pełen wrażeń,  czy ekscytacji jak podczas pierwszej komunii świętej. Trochę się pospało, trochę się popakowało, nawet chwilę pojeździło bryką i połaziło. Do Zermattu ciągnęło nas niewiarygodnie i nasza słaba tego dnia wola nie oparła się i musieliśmy zmienić miejsce naszego zamieszkania.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/sv102267.jpg[/img]
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/sv102275.jpg[/img]
 
Na 2 tury przejechaliśmy do Tasch, następnie załadowaliśmy dobrze ponad  100kg bagażu na wózek i wraz z Tomkiem pojechaliśmy do Zermattu pociągiem. Reszta ekipy podjęła heroicką próbę 7-kilometrowego przejścia na piechotę… by zaoszczędzić parę franków.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/3-17a.jpg[/img]
 
Ledwo po rozłożeniu namiotów, zaczęło padać, co spowodowało szybką ucieczkę do namiotów i robienie sobie jaj, rozmawiając ze sobą za pomocą krótkofalówek. Może nie będę tu przytaczał cytatów, gdyż ktoś mógłby uznać nas, a w szczególności osobę mieszkającą samotnie w zielonym Hannahu,  za niepoczytalną. Niestety Konwencja Genewska zabrania mi zdradzać kim jest ta tajemnicza osoba, nawet w przypadku szantażowania mnie randką z Penelope Cruz.
 
[b]Dzień 4[/b]
 
Dość pisania o wszystkim i o niczym, bezsensownych zdań i do niczego nie prowadzących wymysłów. Po dniu przerwy wróciliśmy na stare śmieci, podążając ku kolejnemu celowi aklimatyzacyjnemu, sięgającemu niebotycznych 3415m.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/3-7.jpg[/img]
 
Tym razem jakiś wirus dopadł Maksa, który powrócił na camping po nieco ponad godzinie. Trochę zmartwieni stratą dnia aklimatyzacyjnego przez tego dzielnego rycerza, podążyliśmy dalej. To była nasza druga wizyta na tej górze, więc element zaskoczenia był wyłączony.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/3-11a.jpg[/img]
 
Główna różnicą między rokiem poprzednim, a obecnym był tylko placek śniegu na szczycie oraz rodzaj chleba zjedzonego na wierzchołku.  Zgodnie z tradycją ponownie szybko zbiegliśmy ze szczytu (tym razem nie z powodu pogody, lecz z czysto fizjologicznych „powodów”), zahaczając w Zermacie o sklep i obciążając siebie ponad dwunastoma kilogramami promocyjnego „płynnego chleba”.
 
[b]Dzień 5[/b]
 
Po sprawdzeniu pogody w Alpine Center, ustalony został plan działania. Dzień piąty został obdarowany mianem dnia lajtowego, aby zregenerować siły i nie przemęczać się przed wyjściem na Breithorn, które miało nastąpić dzień później. Leśną drogą poszliśmy w kierunku lodowca Zmutt oraz schroniska Schonbiel.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/4-1.jpg[/img]
 
Inaczej niż zawsze,  zafrapowały nas nie majestatyczne widoki , lecz piękny budynek, wręcz żywcem przeniesiony z PRL.  Po chwili ukazało się, że nie jest to jedna z tajemnych byłych baz Związku Radzieckiego, posiadająca rakiety balistyczne gdzieś w kanciapie woźnego,  lecz budynek przy potężnej zaporze.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/4-3.jpg[/img]
 
Zawyliśmy jak wilki do księżyca, czując ponownie zew inżyniera. Będąc w amoku, od razu wiedzieliśmy co zrobimy, a było to doświadczenie polegające na spadku swobodnym. Wykonując serię bardzo dokładnych pomiarów, z prawie atomową dokładnością ,  wybierając najlepsze z najlepszych kamienie, doszliśmy do wniosku, że tama ma wysokość ok. 108m. Nieprzyjemni  Szwajcarzy doprowadzili nas wkrótce do szału rozpaczy, gdy przeczytaliśmy, że owa tama wznosi się na niecałe 80m.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/sv102296.jpg[/img]
 
Po tym krótkim przystanku ruszyliśmy w głąb doliny, dochodząc do obszaru karłowatych drzew  rosnących na różnego rodzaju rzeźbie glacjalnej. Z powodu braku chęci, pogarszającej się pogody i pragnienia schowania przed deszczem prania suszącego się na campingu, zastosowaliśmy manewr odwrotu.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/sv102295.jpg[/img]
 
[b]Dzień 6 i 7[/b]
 
Spakowani dzień wcześniej, wytrenowani w wyciąganiu ze szczeliny, przygotowani na wszelkie ewentualności, (nie)pewni pogody wyruszyliśmy na pierwszą prawdziwie wysokogórską misję. Celem nadrzędnym był Breithorn, a atak szczytowy miał nastąpić po spędzeniu nocy w okolicach przełęczy Theodul sięgającej ok. 3300m.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/sv102298.jpg[/img]
 
Około 18kg na plecach(w moim przypadku zapewne więcej z powodu targania dodatkowych trzewików pod raki, za co zostałem zresztą (nie)słusznie wyśmiany) oraz spore przewyższenie(1900m) budziło pewną grozę. Zaskakująco, aż do Trockener Steg(2900m) szło się całkiem nieźle. Zgodnie z prawidłowością, to co dobre jest ulotne, a w to co złe na pewno wdepniesz,  trafiliśmy w końcu na lodowiec.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/5-3e.jpg[/img]
 
„Variatio delectat” – odmiana rodzi przyjemność. To łacińskie stwierdzenie idealnie pasuje do zmiany mojego nastawienia, po wejściu na lodowiec. Nie dość, że odciążyłem swoje plecy od butów pod raki, które należało założyć, ale również mogłem triumfować nad resztą, wesoło brnąc w wodzie i mokrym śniegu, nie przejmując się ich przenikającymi właściwościami.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/5-14n.jpg[/img]
 
Podczas gdy moje stopy czuły się miło jakby świeżo wymasowane przez tajską masażystkę, reszcie ekipy woda wdarła się szturmem w okolice stóp. Szczególnie pechowy był Stabi, który bardzo nieuważnie podążył za mną i umoczył stopę w tym samym miejscu, gdzie i jazrobiłem zły krok (dla mnie bez konsekwencji). Z  powodu tego (nie)sprawiedliwie ocenionego pokierowania grupy w „maliny”, zostałem zdymisjonowany z honorowego stanowiska pierwszego na linie i dalej Stabi prowadził nasz skromny peleton. NB, już bez żadnych „wpadek”.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/5-4.jpg[/img]
 
Po wyczerpującym, dłużącym się marszu, wśród pędzących obok narciarzy dotarliśmy do Testa Grigia(3500m),  200m powyżej pierwotnego miejsca na biwak.  Szybko ugotowaliśmy rozgrzewający kuskus, następnie rozbiliśmy 2 namioty na tarasie jednego z budynków oraz spotkaliśmy samotnego turystę z Ustki, którego włączyliśmy do naszej piątki. Obok stał również metalowy schron zimowy, gdzie chętnie spędziłem noc bez potrzeby tłoczenia się w przymałym Marabucie Tomka, przy chóralnym akompaniamencie trzaskającego wichru.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/5-8a.jpg[/img]
 
O 3 rano czas było wstać, szybki myk do kibelka na skałę , z niesamowitym widokiem bezchmurnego, rozgwieżdżonego do granic możliwości nieba. Wyglądało na to, że pogoda będzie znakomita. Długie, nocno-poranne przygotowania trwające blisko 3h spowodowały śmiech u Matki Natury, która pokarała nas za „lecenie w kulki” z rana i nieboskłon nagle zasłonił się warstwą chmur.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/5-8b.jpg[/img]
 
Po obowiązkowym wiązaniu, na lekko dotarliśmy na przełęcz pod Klein Matterhornem(3850m), gdzie krótko mówiąc, pogoda zrobiła się syfiasta. Wiało ostro, widoczność na kilkadziesiąt metrów, więc jedynym wyjściem było schronienie się w tunelu we wnętrzu Klein Matterhornu. Po negocjacjach ustaliliśmy, że jeśli do 9 rano(była wtedy 7.30) będzie wciąż kicha z pogodą, to poddajemy się i wracamy do Zermattu.
 
[img]http://img101.imageshack.us/img101/7984/plateau.jpg[/img]
 
Dziwnym trafem losu zaczęło się przejaśniać o 8.57, więc szybko związaliśmy się, oszpejowaliśmy i ruszyliśmy piorunem ku szczytowi. Już po paru minutach po chmurach prawie nie było śladu, a ubrani we wszystko co mieliśmy w plecaku, zmieniliśmy strój na lżejszy. W topniejącym śniegu i wśród chmary ludzi jak na pochodzie pierwszomajowym podążyliśmy szerokim plateau.
 
[img]http://img651.imageshack.us/img651/6932/podejscie.jpg[/img]
 
Ścieżka następnie znacznie się zwężyła, trawersowała zbocze, aż w końcu zaprowadziła na szczyt naszego pierwszego czterotysięcznika(4164m). Na wierzchołku widoki wspaniałe, oddech spokojny, a uśmiech szeroki  jak Pola Elizejskie.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/5-14g.jpg[/img]
[img]http://img841.imageshack.us/img841/7676/szczyt.jpg[/img]
 
Pełny plan zakładał jeszcze przejście eksponowaną granią na wierzchołek środkowy, lecz z powodu dość późnej pory uznaliśmy to za zbyteczne i zeszliśmy drogą wejściową. Na Testa Grigia spakowaliśmy resztę rzeczy pozostawionych w baraku, pożegnaliśmy Krystiana z Ustki i równo o 20:00 zameldowaliśmy się na campingu.
 
[b]Dzień 8[/b]
 
Jak już się szczyt zdobyło, to przychodzi czas na przyjemności, łakocie i witaminy. Od rana leżenie plackiem, pranie brudów, czytanie, poszukiwanie twarogu i najważniejsze w tego rodzaju dniach – „nawadnianie” (świętowanie).
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/6.jpg[/img]
 
Po paru godzinach owe „nawadnianie” przerodziło się zwyczajowo w filozoficzne dyskusje dotyczące ekonomicznego sensu zbudowania Palmowych Wysp w Dubaju oraz absurdalnych motywów stawiania znaków zakazu, na pewnych odcinkach drogi krajowej nr 1.
 
[b]Dzień 9[/b]
 
Prognozy były jasne, 3 dni pięknej pogody, które trzeba wykorzystać. Na Zermatt przypadł już koniec i po spakowaniu rzeczy pojechaliśmy do położonej na zachód, sąsiedniej doliny  Val d’Anniviers. Piękne, kręte, wąskie drogi, muskające ledwie stoki tej doliny przysparzały emocji.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/7-13c.jpg[/img]
 
Podczas wyjątkowo ciekawych mijanek z potężnymi, pędzącymi autokarami,  w naszym aucie dało się słyszeć okrzyki „Aaaaaa” , „k***aaaaaa” oraz mocne brzmienia rodowitych Australijczyków z AC/DC. Na końcu doliny, na obrzeżach miejscowości Zinal(1650m), znajdować miał się camping. Pech sprawił, że miesiąc wcześniej pole namiotowe solidnie ucierpiało od brutalnej siły wody i zostało zamknięte.
 
[img]http://img829.imageshack.us/img829/3175/zinal.jpg[/img]
 
Po obiedzie złapała nas nagle burza, więc bez rozstawionych namiotów, szybko uciekliśmy do auta, które było pełne gratów we wnętrzu. Maks i Stabi schronili się pod stołem piknikowym, który po paru minutach zaczął przeciekać jak kartka papieru przestrzelona za pomocą garłacza. Wiedząc o ich problemach, w oszałamiającym tempie wysprzątaliśmy tylne siedzenia i przygarnęliśmy dwóch rozbitków w progi naszego Volvo.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/6-2.jpg[/img]
 
Burza w końcu minęła, zatem lepiej w końcu rozbić namioty. Ledwo co postawiliśmy na nogi 2 Hannahy,  znikąd przyjechał radiowóz policyjny, przepędzając campery z drogi. Nie chcąc mieć do czynienia z glinami, w 2 minuty zlikwidowaliśmy namioty(szkoda, że rano takiej spiny nie mamy) i udawaliśmy, że „wcale nie chcemy tu nocować”. Policjanci nawet nie zwrócili na nas uwagi i spokojnie mogliśmy się przespać.
 
[b]Dzień 10 i 11[/b]
 
Kolejnego dnia Zinal przywitał nas cudną, słoneczną pogodą. Pokrzepieni niezłą aurą ruszyliśmy na cel nr 2 – Bishorn(4153m). Zawijasami podreptaliśmy do punktu widokowego Roc de la Vache(2581m), a następnie w potwornym cieple do schroniska Tracuit(3256), pokonując pod koniec piarg i kilkumetrowy komin obleczony łańcuchem.
 
[img]http://img827.imageshack.us/img827/2750/pan1.jpg[/img]
 
Po szybkim posiłku rozbiliśmy namioty na piargu, w okolicach chaty i zagotowaliśmy kilkanaście litrów wody lodowcowej na kolejny dzień. Ten rodzaj wody, ma specyficzny, metaliczny posmak, ale lepsze to, niż kupowanie wody butelkowanej w cenie dziennej wypłaty prezesa NBP.
 
[img]http://img831.imageshack.us/img831/2954/pan2c.jpg[/img]
 
Po ciasno spędzonej nocy(tym razem spałem w Marabucie wraz z Tomkiem i Pierrem) i krzątaniu się w tempie skacowanego studenta, ruszyliśmy poślady ku Bishornowi około 5.30. Ścieżka znacznie węższa niż na Breithornie, a szczeliny budziły respekt.
 
[img]http://img444.imageshack.us/img444/906/szczeliny.jpg[/img]
 
Co chwila zmuszeni byliśmy do zrobienia większego kroku, lub do przeskoczenia szczelin w stylu Rambo. Po przejściu popękanej części lodowca, dróżka prowadziła bardziej stromo do góry, aż do przełęczy dzielącej główny wierzchołek Bishornu od skalnego po drugiej stronie.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/sv102350.jpg[/img]
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/sv102354.jpg[/img]
 
Ostatnie 30m w pionie to dwie szczeliny do przekroczenia i kilkunastometrowa, dość stroma śnieżna piramidka. O 9 już na szczycie, kilkanaście osób do towarzystwa, rozległe widoki na Alpy(w tym odległy Mt Blanc) i serie zdjęć. Majestatycznie wyglądająca północno-zachodnia grań, ostra jak dobrze naostrzony topór rzeźnika, była głównym punktem do robienia zdjęć szczytowych.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/7-11d.jpg[/img]
[img]http://img832.imageshack.us/img832/379/pan3.jpg[/img]
 
Zejście na dół dało solidnie w dupę, a dokładniej w kolana, diametralnie psując mi humor. Ostatnie kilkadziesiąt metrów stromego  pokonałem na pośladach, zjeżdżając, aby oszczędzić sobie niepotrzebny ból.  Przy schronisku ponowne przepakowanie i galopem na dół.
 
[b]Włochy[/b]
 
Po spędzeniu nocy w komfortowych warunkach na campingu w Vissoie, kilkanaście kilometrów od Zinalu, opuściliśmy góry i Szwajcarię obierając kurs na włoskie Lago Maggiore. Nad jeziorem pojawił się spory problem. Było aż nadto campingów, wielkości niejednego dużego miasta, lecz wszystkie zapełnione przez Holendrów. Po prawie 2 godzinnych poszukiwaniach los pokazał swoje lepsze oblicze, zsyłając nam w ostatniej chwili wolne miejsce na namioty. Z pewnością nie był to raj na ziemi z powodu codziennej, porannej pobudki prowadzonej przez camping obok, zapętlonych 5 piosenek granych przez pół nocy oraz przeraźliwie zimnej wody w prysznicach (ciepła była na płatne żetony, a prawdziwi mężczyźni… Polacy, nie potrzebują takiego zbędnego komfortu).
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/8-2.jpg[/img]
 
Kolejne dni to głównie plaża, jezioro, plaża, książka, plaża, jedzenie, siatkówka, sklep itd.  Zorganizowaliśmy również wypad do pobliskiego Mediolanu, w celach nadrobienia zaległości kulturalnych.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/9-7.jpg[/img]
[img]http://img834.imageshack.us/img834/4255/pan4.jpg[/img]
 
Gorąco było to zawitaliśmy również do Muzeum Leonarda, głównie dlatego, że było tanio i zimno.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/9-31.jpg[/img]
 
Łupem miała paść także Ostatnia Wieczerza Da Vinciego, ale na randkę z freskiem należało się umówić z 2-tygodniowym wyprzedzeniem.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/sv102386.jpg[/img]
 
Innym razem przejechaliśmy kilkanaście minut na północ, do Stresy położonej nad jeziorem, a znanej z malowniczych wysepek położonych blisko brzegu. Nasze Volvo musiało zostać zastąpione przez motorówkę, zawożąc nas na Piękna Wyspę (Isolla Bella).
 
[img]http://img840.imageshack.us/img840/599/pan5.jpg[/img]
 
Po 6 dniach nad jeziorem, opuściliśmy ten malowniczy region, przenosząc się na 3 dni nad morze w okolice Wenecji, również o to pływające miasto zahaczając.
 
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/13.jpg[/img]
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/sv102422.jpg[/img]
[img]http://alpy4000.files.wordpress.com/2010/08/sv102421.jpg[/img]
 
[b]Epilog[/b]
 
22 dni po wyruszeniu z Tychów, zjedzeniu 40 mielonek, kilkudziesięciu pasztetów, kilogramów czekolady oraz bliskim zapoznaniu się z kilkoma owieczkami, wiedzieliśmy, że nasz czas dobiegł końca. Demotywująco, zmoczyło nas przy samym końcu pakowania(co to za Włochy, że pada o_O), zadłużyliśmy się przy płaceniu za bramki na autostradzie, a dopełniając dzieła dobiliśmy licznikiem do pokonanych 3500km.
 
Koniec jazdy, dziękuje dobranoc!
 
Więcej zdjęć na http://picasaweb.google.pl/tmk.wieczorek,
Polecamy również naszą stronę: http://alpy4000.wordpress.com/ oraz profil na Facebooku: http://www.facebook.com/pages/Alpy-4000-alpy4000wordpresscom/138125419581819
 
Autor: Sznerchu, Edwin(edycja itp)
KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com