baner
 
 
 
 
baner
 
2016-11-17
 

Bieszczadzki klasyk skiturowy

Widoki z połoniny na morze gór. Piękny i długi zjazd do Wetliny poprowadzony bukowym, niezbyt gęstym lasem. Nawisy śnieżne na Hnatowym Berdzie. Wiatr, który towarzyszył mi od rana do popołudnia. Pustka i cisza. Niewielu turystów na połoninie...

 

Taki to był jeden narciarski dzień spędzony w  Bieszczadach. Po leśnej skiturze w  masywie Łopiennika wybrałem na cel swojej podróży na nartach Smerek, Połoninę Wetlińską oraz Hnatowe Berdo – bieszczadzki skiturowy klasyk. I nie zawiodłem się. Wychodziłem na Smerek przez dwa dni. W sobotę z racji potężnej wichury góry nie puściły. Udało się w niedzielę. A jak było? Poczytajcie.

 

SMEREK NA DWA RAZY…

W Bieszczadach pora na najlepsze skitury to z reguły koniec lutego i początek marca, czasem sprzyjający jest też styczeń. Najlepiej przyjechać po dużym opadzie śniegu i pokręcić się w głębokim puchu. Warunki są idealne, a okiść na bieszczadzkich bukach to czysta poezja… I raj dla fotografów. Waldemar Czado – ratownik GOPR i świetny fotograf – mawia, że to góry dla tych, którzy lubią się nachodzić i  pofotografować. Ma absolutną rację.

Moja wizyta w końcu lutego przypadła na moment, kiedy wiosna zaglądała już w Bieszczady. Było ciepło i bardzo przyjemnie. Tak jak lubię. Sobota. Z Andrzejem Rozmysłowiczem z  „Przystanku Cisna” i Piotrem z Krakowa podchodzimy (oni na nogach, ja na nartach) na Smerek z Wetliny. Śnieg jest zmrożony, idzie się więc wygodnie i  szybko. W koronach drzew słychać jednak potężne wycie huraganu. Im wyżej, tym silniejsze. Wiatr o prędko- ści dochodzącej do 100 km/godz. atakuje wściekle powyżej granicy drzew. Momentami nas przewraca, przygina do ziemi. Zakładamy ciepłe kurtki, kaptury i buffy. Niewiele to jednak daje. Chłopaki zawracają. Ja próbuję walczyć z wichurą. Zdaję sobie jednak szybko sprawę z tego, że jestem na przegranej pozycji. Jeszcze 500 metrów na nartach i wiatr tak daje w kość, że o Smereku tego dnia muszę zapomnieć. Żal, bo jest na wyciągnięcie ręki – jakieś 500 metrów podejścia. Ale nic na siłę. Jeszcze zdążę się nim nacieszyć, bo prognoza pogody na niedzielę przewiduje rozpogodzenia i dużo słabszy wiatr. SKITURING Widoki z połoniny na morze gór. Piękny i długi zjazd do Wetliny poprowadzony bukowym, niezbyt gęstym lasem. Nawisy śnieżne na Hnatowym Berdzie. Wiatr, który towarzyszył mi od rana do popołudnia. Pustka i cisza. Niewielu turystów na połoninie...

Kolejny dzień to wczesna pobudka i rychły start z racji długiej wycieczki. Autem dojeżdżam do Wetliny. Brak tu, jak w Zakopanem, namolnych reklam, które są u nas prawie wszędzie i psują krajobraz w sposób katastrofalny. Turystów jest zimą niewielu, a jak się na kogoś natknie na szlaku, to spotkanie przeradza się w miłą pogawędkę. Przyroda jest nadal nieogarniętą siłą tego regionu. Czuć tu jeszcze jej potęgę. Ponieważ dla mnie jest ona najważniejsza, bez zbędnych słów i dorabiania niepotrzebnej ideologii do tego, co robię, wpasowuję się w te góry. Szybko pomykam na fokach żółtym szlakiem na Przełęcz Orłowicza (tu spotykam miłą grupę turystów z  Rzeszowa, którzy nocą przeszli przez Połoninę Wetlińską) i na Smerek (1223 m). Nogi niosą. Tym razem aura jest łaskawa i staję na wierzchołku około 11.00. Na szczycie znajduje się krzyż z metalową twarzą Chrystusa. Władca bieszczadzkiej krainy i całego świata patrzy na swoje górskie królestwo i na ludzi.

Po odpoczynku zjazd na Przełęcz Orłowicza (1099 m) i kawałek wspaniałego kręcenia po bukowym, niezbyt gęstym lesie, żółtym szlakiem w stronę Zatwarnicy. Warunki są dobre. Śnieg u góry jest zmrożony, a w dolnej części zjazdu – miękki i nawet mokry. Pułapkę stanowią tylko płaty borówek. Przykryte niedużą warstwą śniegu, mogą ulec pęknięciu pod ciężarem narciarza. A wtedy… lecisz klasycznie na pysk, choćbyś najlepszą miał technikę. Tego u nas w Tatrach nie ma. Szybko jednak wyłapuję, gdzie są owe „miny” i omijam je starannie, dzięki czemu już niedługo zamiast upadku zaliczam długi odpoczynek z panoramą Bieszczadów w tle. Przegryzam co nieco, popijam herbatą, zakładam foki i ruszam w dalszą drogę.

Drugi etap narciarskiej wędrówki to podejście pod Hnatowe Berdo (1187 m). Pogoda się niestety załamuje. Niebo robi się szarosine i powraca silny wiatr. Przepinka. Widać niewielkie nawisy śnieżne na grani. Zjazd prowadzi przez Szare Berdo na Przełęcz Orłowicza i dalej do Wetliny. Łatwy, ale z pięknymi widokami, które są nagrodą za spędzony w tych górach długi dzień. Warunki się poprawiają i słońce zaczyna ogrzewać twardą skorupę śnieżną. Szeroka narta Dynafit Broad Peak pięknie pracuje. Skręty wychodzą i zjazd jest bardzo udany.

Tak udany, że na chwilę oddaliłem się od szlaku i go zgubiłem. Ponownie doświadczam bieszczadzkiej dziczy: przede mną jakieś parowy leśne z zawalonymi przez połamane buki ścieżkami, strome zejście do potoku i gęsty las. Przejeżdżam przez kolejne, większe i mniejsze zamarznięte potoki. Schodzę do dna potoku. Po drugiej stronie ślad narciarza. Bingo! Jadę nim w  dół na stronę Wetliny, ale już nie sam… Przez drogę przebiegają trzy dorodne sarny. Wkoło widzę ogromne ilości różnych śladów zwierząt. Spotykam młodych ludzi. – Stare Sioło? – To tam – pokazują. Ostatnie podejście i po 16.00 jestem przy aucie. Wyrypa skończona.

Po powrocie mam czas na refleksje. Jest tu trochę inaczej niż w Tatrach. Przewyższenia wynoszą maksymalnie 500–600 metrów. W ciągu jednego dnia można zdobyć 2–3 szczyty w ramach jednej wyrypy. Najlepsze warunki panują w  Bieszczadach po dużych opadach śniegu. Puszyste zjazdy posmarują miodem serce nawet najbardziej wybrednych narciarzy. Uważać należy na płaty borówek – pisałem już dlaczego – i... na kontuzje. W części parkowej szanujmy przepisy BPN. Trzymajmy się wyznaczonych szlaków. Przyroda jest najważniejsza.

 

 

MAŁA I WIELKA RAWKA…

Następnego dnia mam spotkanie z  kolegą, Bartoszem Górskim, ratownikiem Grupy Bieszczadzkiej GOPR. Bartosz jest miłośnikiem historii narciarstwa, kolekcjonuje stare zdjęcia, drewniane narty, sprzęt i wiązania. Szybko się dogadujemy, bo mamy wspólną pasję. Bartosz pokazuje mi swój nowy nabytek, czyli zbiór ciekawych fotografii narciarzy z okresu międzywojennego. Jednocześnie sam jest świetnym narciarzem, a w ubiegłym roku zrobił w Alpach z przyjacielem słynną Haute Route.

To przejście było jednak zupełnie inne – Bartosz z Erwinem Gorczycą pokonali trasę nie na skiturach, ale na drewnianych deskach, tak jak chodzono sto lat temu. Wzbudzili niemałą sensację [relację z tej wyprawy znajdziecie w ubiegłorocznym zimowym numerze GÓR, nr 240 – przyp. Red.].

Jedziemy na Rawki – narciarskie eldorado w Bieszczadach. Ruszamy na nartach z Przełęczy Wyżniańskiej. Wchodzimy od Schroniska pod Małą Rawką na Małą Rawkę (1272 m) i potem we mgle na Wielką Rawkę (1304 m). Przy pogodzie można zobaczyć stąd oddalone o 170 kilometrów Tatry, a 60 kilometrów bliżej – Połoninę Równa. Dzisiaj widać tylko mgłę. Spotykamy turystów prowadzonych przez ratownika GOPR.

– Patrzcie, co dzisiaj ustrzeliłem – mówi z szerokim uśmiechem. I na ekranie aparatu cyfrowego pokazuje zdjęcia dorodnego wilka, którego spotkał rankiem na drodze tuż za Cisną. Żegnamy się. Sakramencko silny uścisk ręki – taki jak lubię. Zjazd prowadzi pięknie, równomiernie nachyloną (30–35 stopni) leśną ścianą, pomiędzy bukami. Wypadamy z bukowego lasu na wprost schroniska. Jego gospodarz Michał Klażyński zaprasza nas na kawę. Pyszna. Żegnamy się z nim i wychodzimy raz jeszcze na stoki Małej Rawki. Głodni nart, moglibyśmy powtórzyć to jeszcze wiele razy, ale czas wracać. To pożegnanie z narciarskimi Bieszczadami w tym roku. Ostatni skręt i ląduję przed autem Bartosza. Żal, że to już koniec. Po czterech dniach na nartach wracam do Zakopanego. Niechętnie. Nie żebym nie doceniał piękna Tatr. Chodzi o co innego – bieszczadzka dzicz jednak upaja. W tych górach jest to, czego szukałem od zawsze. Spokój. Cisza. Tropy zwierząt i piękne widoki. Te góry zachwycają pierwotnością. Im częściej tam wracasz, tym bardziej cię do nich ciągnie… Udzieliły mi też mądrej lekcji. Dzięki długim wyrypom zrozumiałem, co jest tak naprawdę ważne w pędzie życia.

I nie chodzi mi tylko o narciarskie wędrówki, ale także spotkania ze znajomymi, wspólne posiady w długą, ciemną noc. By nie zatracić tego, co rożni życie od wegetacji. 

 

 

 

Motor wesoło mruczy pod maską. Wyjeżdżam z Cisnej. Po drodze podwożę do Majdanu jednego z mieszkańców tej wsi. W siatce ma kilka piwek na wieczorne posiady. Rozumiem go doskonale, w bagażniku mam to samo. Liczę, że za rok powrócę na skitury w bieszczadzką dzicz. Do Łopienki, cerkwi i koniecznie na Łopiennik, szlakować tamtejsze wilki, na Korbanię, połoniny, Tarnicę, Halicz i Chryszczatą. Wysiadam na rodzinnych Krzeptowkach. Giewont stoi. Nero wesoło merda ogonem na powitanie. Rodzina. Znajomi. Nic się nie zmieniło. Czyżby? W głowie słyszę wciąż szum bieszczadzkiego wiatru. Zamykam oczy i pod powiekami mam widoki ze Smereka i Hnatowego Berda. Nogi, jeszcze spojone z nartami, kręcą fantazyjnie pomiędzy bukami na Małej Rawce. Przygoda w bieszczadzkiej dziczy zostawia w sercu ślad. Przez kilka dni chodzę po Zako „sieknięty Bieszczadami”. Tęsknota, aż boli. W głowie huczą słowa piosenki zespołu Zgormysyny: W górach bywam niespokojny. Gdy już zbyt długo mnie tam nie ma. Kaleczę dłonie o kamienie. Kaleczę duszę o wspomnienia…

 

INNE PROPOZYCJE NARCIARSKIE W PAŚMIE BIESZCZADZKICH POŁONIN

Tarnica (1346 m). Wejście na nartach skiturowych i zjazd z najwyższego szczytu polskich Bieszczadów to całodniowa „wyrypa narciarska”. Punkt startowy: Wołosate. Za znakami czerwonymi podchodzimy na Przełęcz Bukowską (1107 m) i dalej przez Rozsypaniec (1280 m) wchodzimy na słynący z widoków Halicz (1333 m). Podejście do tego miejsca zajmuje około czterech i pół godziny. Krótkim zjazdem obniżamy się z Halicza, by przetrawersować Kopę Bukowską i Krzemień na Przełęcz Goprowską. Stąd krótkie podejście na szczyt Tarnicy z charakterystycznym krzyżem. Piękny i długi zjazd za niebieskimi znakami poprowadzi nas w stronę miejsca, z którego wyruszaliśmy. Cała wyrypa z odpoczynkami zajmie około ośmiu godzin. To jedno z najpiękniejszych przejść narciarskich w Bieszczadach. Na Tarnicę możemy też podejść z Ustrzyk Górnych przez Szeroki Wierch i zjechać do Wołosatego szlakiem udostępnionym dla narciarzy przez Bieszczadzki Park Narodowy. Połonina Wetlińska. Na grzbiet Połoniny Wetlińskiej wyruszamy z Wetliny i po około dwóch do dwóch i pół godziny podejścia osiągamy połoninę, Przełęcz Orłowicza. Jej grzbietem idziemy aż do schroniska Chatka Puchatka, skąd zjeżdżamy do Berehów Górnych za znakami czerwonymi. Trasa udostępniona dla skiturowców zarządzeniem Bieszczadzkiego Parku Narodowego.

 

Tekst: Wojtek Szatkowski


- 1 część cyklu Skiturowego >> http://bit.ly/2fpLheN
- Najnowszy numer magazynu GÓRY >> http://bit.ly/2fCG6cd
- Prenumerata >> http://bit.ly/2fG5L23
- Góry w wersji cyfrowej >> http://bit.ly/2g1ictt

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com