baner
 
 
 
 
baner
 
2013-10-14
 

Ekwiwalent

Ciężka walka ze strachem, ze swoimi słabościami, pot zalewający oczy, zimno, gorąco, niewygody. Wszystko to w ten jeden jedyny weekend odchodziło w niepamięć. Największa impreza górska, z najliczniejszą publicznością, z całą otoczką, do której zaliczam możliwość spotkania wszystkich „ważnych” naszego wspinania.

Sukces: coś, czego przyjaciele nigdy ci nie wybaczą
Julian Tuwim

 

W takiej atmosferze narodziła się nagroda mająca rekompensować wyrzeczenia, a nawet i chwile chwały, których świadkami często były wyłącznie kamienie, lód, śnieg i niebo, co nad nami. To także powód do dumy, bo nagroda była przyznawana tylko  raz w roku i tylko jednemu laureatowi. Kontrowersyjna, bo mierzyła to, co niemierzalne, porównywała obszary z gruntu niedające się przystawić  do jednego wzorca. Subiektywna, bo kryteria otrzymania nie były jasne. Na pierwszej imprezie jej nie było, bo się jeszcze nie urodziła. Ale na kolejnych niezmiennie towarzyszyła festiwalowi, zwieńczając niejako nasze wspinaczkowe święto. Stanowiła fajną zabawę, która dawała możliwość spotkania w jednym miejscu różnych opcji, odmiennych dyscyplin, wyjątkowych osobowości. Z pewnością była prestiżowa, bo dotyczyła nas wszystkich. Doborowe grono decydentów miało gwarantować jej jakość, a dla wielu stanowiła dopełnienie Wspinaczkowego Święta. Z czasem zaczęła rodzić kontrowersje, a nawet bardzo niezdrowe emocje. Stała się kontekstem dla naszego braku umiejętności prowadzenia dyskusji. Aż w końcu upadła i jest dziś symbolem wielkiego podziału, jaki dokonał się w tym światku.

 

 

Jerzy Dziurek Warteresiewicz. Fot. Marian Bała

 

Zbliża się właśnie jubileuszowy, dziesiąty Krakowski Festiwal Górski. Niestety, już drugi rok osierocony jest brakiem „Jedynki”. Mając w pamięci pierwsze festiwale i panującą wówczas atmosferę, postanowiłem stworzyć prywatny ranking najciekawszych przejść Anno Domini 2012. Zastanawiałem się długo, na jakie kryterium powinienem postawić. Co miałoby być najważniejszym wyróżnikiem, którym powinienem się kierować przy doborze przejść? Po niezbyt długim namyśle postawiłem na zazdrość. To często głęboko skrywane zakłucie na wieść o świetnym przejściu, zagłuszane gratulacjami i podziwem, jest chyba dla mnie papierkiem lakmusowym. Poczucie, że chciałbym mieć na koncie właśnie to przejście! W tym miejscu proszę o wybaczenie wspinaczy sportowych, bo nie znajdą się oni w moim rankingu. Jak mówią, bliższa jest koszula ciału, choć właściwiej byłoby napisać – koszulka termoaktywna. Dlatego moją finałową siódemkę stanowią wspinacze działający w niższych i wyższych górach. Kolejność w zestawieniu jest chronologiczna i pewnie każdego dnia tygodnia inne przejście będzie dla mnie tym Jedynym.

Trzymając się chronologii, pierwsze było zdobycie zimowe Gasherbruma przez członków ekipy Hajzera. Adam Bielecki i Janusz Gołąb swoim czynem nawiązali do lat świetności polskiego himalaizmu. O tym sukcesie napisano już tak dużo, że właściwie nie ma nic do dodania. Może poza pytaniem do siebie samego, czy tak naprawdę zazdroszczę tygodni w bazie i zmagania się z ekstremalnymi mrozami i wiatrem.

Kinga Baranowska na Lhotse weszła drogą normalną, ale jednak bez tlenu. Podziwiam ją za konsekwencję w dążeniu do celu. Powtórzenie ataku na czwartą górę świata pomimo niesprzyjających warunków jest dowodem ogromnego już doświadczenia filigranowej blondynki. W moim zestawieniu jest to jedyna kobieta. Jednak Kinga znalazła się w nim nie ze względu na parytet, tylko z powodu jakości swojego przejścia.

Polar Sun Spire na Ziemi Baffina autorstwa Marcina Tomaszewskiego i Marka Raganowicza należy do tych przejść, których zazdroszczę, podziwiam, a jednocześnie wzdrygam się na myśl o udrękach, jakie im towarzyszą. Dwadzieścia pięć dni w ścianie, walki z trudnościami, mrozem i wiatrem budzą mój ogromny szacunek i tęsknotę za przygodą. Ale jednocześnie cieszę się, że nie jestem wyznawcą tego typu wspinania. Wielkie, wielkie ukłony za tę drogę.

Jest tylko jeden ośmiotysięcznik, o którego zdobyciu marzę. Gdybym miał kiedykolwiek postawić sobie cel w najwyższych górach, to nie wyobrażam sobie, żeby mógł być inny niż K2. Wejście Adama Bieleckiego było w świetnym stylu, bez tlenu i z przeczekiwaniem tłumów, jakie zmierzały do szczytu. Zaliczam je do tych, które najzwyczajniej w świecie wywołują we mnie zazdrość. Zdobycie najtrudniejszego z ośmiotysięczników zawsze będzie skrajnym wyzwaniem. Chapeaux bas!

 

Całość felietonu znajdziecie w GÓRach nr 222 (Listopad, 2012)

 

Tekst: Bogusław Kowalski

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com