baner
 
 
 
 
baner
 
 
 
2024-01-09
 

Hochkalter i Ramsauer Klettersteig

Gdy wraz z moją ekipą „Do góry nogami” schodziłem w zeszłym roku z Watzmanna do doliny Wimbach (artykuł w GÓRACH, nr 279), naszym oczom ukazał się majestatycznie wznoszący się po drugiej stronie doliny szczyt Hochkalter. Już wtedy czuliśmy, że będziemy chcieli na niego wrócić. A gdy doczytaliśmy, że prowadzi tam alpinistyczna ścieżka o dwójkowych trudnościach, wiedzieliśmy, że zrobimy to raczej prędzej niż później. Minął rok i znów w sierpniu zameldowaliśmy się w Alpach Berchtesgadeńskich i Salzburskich, z zamiarem zrealizowania postanowionych sobie przed dwunastoma miesiącami celów.

Na grani Ramsauer Klettersteig. Na drugim planie masyw Dachsteinu, a nieco po prawej schronisko Seethalerhütte; fot. Marek Skowroński


PONIEDZIAŁEK – PROLOG

 

Jednym z tych celów był właśnie wspomniany Hochkalter (2607 m), a drugim – moje od dawna niespełnione pragnienie, czyli Hoher Dachstein (2995 m) superferratą – połączeniem ferrat AnnaJohann, o sumarycznych trudnościach rzędu E. Tym razem wybieraliśmy się na nieco dłużej, zostawiając sobie jeden lub dwa dni zapasu w razie niepogody.

 

Mieliśmy nosa: po przyjeździe w poniedziałek wieczorem okazało się, że znany nam kamping, na którym zatrzymywaliśmy się rok temu, tonie z powodu padającego od blisko doby deszczu. Oznaczało to nie tylko brak akcji górskiej nazajutrz, ale również problem z rozbiciem namiotów. Aby je rozstawić, musieliśmy znaleźć fragment terenu, gdzie krok nie równał się chlupotowi wody, tryskającej w każdą stronę. Ostatecznie zajęliśmy chyba najgorsze możliwe miejsce: tuż przy znajdujących się w pobliżu torach i stacji kolejowej, z którą wiązały się dość traumatyczne wspomnienia z poprzedniego roku, gdy przejeżdżające w środku nocy towarowe pociągi wyrywały ze snu nawet największego śpiocha. Jednak był to jedyny dostępny, względnie suchy i twardy kawałek ziemi.

 

WTOREK – DIE HOHER GÖLL RUNDE

 

Wtorkowy poranek przywitał nas średnią pogodą. Co prawda nie padało, ale prognozy wskazywały, że wyżej w górach trzeba spodziewać się zimna, a nawet opadów śniegu. Uznaliśmy, że to dobra okazja na rozruch na rowerach. Wybraliśmy się więc na rowerową pętlę dookoła masywu Hoher Göll (2522 m), zdobytego przez nas rok wcześniej, której fragment jest jednocześnie odcinkiem tak zwanego Dachsteinrunde MTB – trasy rowerowej biegnącej dookoła masywu Dachstein, o długości 270 kilometrów i przewyższeniach sięgających niemal 9000 metrów. Całość na pewno nie była naszym celem, a przynajmniej nie w tym roku.

 

Trasa przebiegała poprzez schronisko Carl-von-Stahl-Haus (1730 m) i wymagała pokonania ponad 1000-metrowego przewyższenia. Po drodze był widok na masyw Hoher Göll, wnoszenie rowerów po stromym końcowym odcinku prowadzącym do schroniska, jeziorko Königssee, płaskowyż Rossfeld (1537 m) i w końcu ostry zjazd z widokiem na wspaniałą panoramę Alp Berchtesgadeńskich, z górującym nad okolicą Watzmannem oraz schowanym nieco z tyłu Hochkalterem. Całość wycieczki zamknęła się w dystansie około 65 kilometrów i blisko 2300 metrach przewyższeń, co stanowiło mój absolutny rowerowy rekord.

 

 Końcowe fragmenty ferraty Laserer Alpin Klettersteig nad jeziorem Gosausee; fot. Paweł Dytkowski

 

ŚRODA – VIA FERRATA LASERER ALPIN KLETTERSTEIG

 

Następny dzień przywitał nas podobnie kiepską pogodą jak poprzedni, ale tym razem dołączyły do tego palące po wycieczce uda. Aby jednak nie skisnąć na kampingu, uznaliśmy, że trzeba się gdzieś ruszyć. Było zimno, odpuściliśmy więc spacer w wyższe góry i wybraliśmy się na lekkie, restowe kręcenie na dwóch kółkach.

 

Spokojna w założeniu trasa rowerowa (wiodąca przez miejscowości Golling, Abtenau i Walingwinkl) okazała się długa na ponad 30 kilometrów i wymagała pokonania ponad 620 metrów przewyższeń.

 

Po powrocie, aby nie zmarnować reszty dnia, wybraliśmy się do miejscowości Gosau, położonej nad brzegiem jeziora Gosausee, aby tam zmierzyć się z dość popularną w regionie ferratą Laserer Alpin Klettersteig. Dla mnie była to podróż sentymentalna po równo dziesięciu latach, bowiem od tej trasy w 2011 roku zaczęła się moja przygoda z ferratami. Stąd też wzięło się zamiłowanie do takiej formy spędzania wolnego czasu, będącego rozwiązaniem pośrednim między trekkingiem a wspinaczką skalną. Laserer Alpin Klettersteig ma stopień C, nie jest zatem specjalnie trudna, ale też nie można powiedzieć, żeby należała do najłatwiejszych. Na pewno jest jednak krótka i spokojnie wybierzemy się tam nawet późnym popołudniem, bez obaw, że na stalówce zastanie nas zmrok.

 

W Gosau przywitała nas piękna pogoda, choć było już nieco chłodno, zwłaszcza w cieniu. Nie tracąc zatem czasu, ekipa szybko się oszpeiła. Doszliśmy pod start ferraty, która najpierw trawersuje skalny próg, opadający wprost do jeziora. Kilkadziesiąt metrów dalej szlak wyprowadza linową drabinką na ścianę, górującą nad ścieżką okalającą jezioro, a następnie trawersuje ją wyżej, po czym wraca w kierunku startu. Zanim jednak się z niego zejdzie, trzeba jeszcze przejść most linowy, na którym są tylko dwie stalowe liny. Po jednej przesuwamy stopy, a drugiej, wyżej, trzymamy się dłońmi. Mostek ma pewną wredną cechę: im bliżej końca, tym obie stalówki się od siebie oddalają, co oznacza, że osoby niższe mogą mieć problem z sięgnięciem górnej liny w końcowej fazie przejścia. Za mostem czekało nas krótkie zejście do punktu startu. Jak się okazało, dla części z ekipy przejście drabinki było zbyt dużym wyzwaniem. Na szczęście jednak w tym miejscu można przerwać drogę i bezpiecznie opuścić ferratę. Cztery osoby kontynuowały przejście i po niespełna godzinie wróciły do punktu startu, jednogłośnie uznając, że było bardzo fajną przygodą.

 

Tekst / MAREK SKOWROŃSKI


Dalsza część artykułu znajduje się w Magazynie GÓRY numer 2/2022 (285)


Zapraszamy do korzystania z czytnika GÓR > link


KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com