baner
 
 
 
 
baner
 
2004-04-23
 

Jim Holloway

"Dokonał większego postępu w bulderowych standardach niż ktokolwiek wcześniej. Tak jest do dzisiaj i tak będzie zapewne już zawsze."


JIM HOLLOWAY - BOB BEAMON BULDERINGU

"Dokonał większego postępu w bulderowych standardach niż ktokolwiek wcześniej. Tak jest do dzisiaj i tak będzie zapewne już zawsze."
John Sherman

"Jim Holloway był zdecydowanie najbardziej niesamowitym skurczybykiem, jakiego widziałem bulderującego. Kiedykolwiek ... To co wyprawiał było fenomenalne. Patrzyłeś na niego i myślałeś: Kim jest ten facet? Jak on to zrobił? Jest sprytniejszy od nas wszystkich? Może jest silniejszy? O co tu chodzi?"
John Bachar

"John Bachar twierdzi, że Holloway był najładniej wspinającym się wspinaczem, jakiego kiedykolwiek widział. Podzielam tę opinię. Wspinał się z nieprawdopodobną gracją i precyzją, na skale wydawał się być lekki jak piórko."
John Gill

Jim Holloway jest legendą amerykańskiego wspinania. W panteonie gwiazd amerykańskiego bulderingu tylko jego można postawić w jednym szeregu obok "ojca" wspinania na małych formach - Johna Gilla. Znamienne, że mistrz Gill w pełni doceniał wielkość swojego następcy, zwyczajowo nazywając młodszego kolegę "wspaniałym Hollowayem". Mimo to na Starym Kontynencie niewiele osób w ogóle słyszało nazwisko bohatera artykułu. Niemal każdy europejski wspinacz zainteresowany bulderingiem zna nazwiska współczesnych mistrzów tej dyscypliny - Zangerla, Nicole`a czy Loskota, a niektórzy potrafią zapewne wymienić lub umiejscowić ich najtrudniejsze problemy. W tym kontekście na miano paradoksu zasługuje fakt, że tylko nieliczni słyszeli o wspinaczu, który dokonał prawdopodobnie największego "skoku" w pokonywanych trudnościach w historii sportów wspinaczkowych. Kontynuując portrety bulderowych gwiazd, postanowiliśmy pokrótce opisać dokonania i przebieg kariery wspinacza nazywanego "Bobem Beamonem bulderingu".

POCZĄTKI
Holloway zaczął się wspinać w wieku lat szesnastu, kiedy chodził do szkoły średniej w Boulder. Razem z kolegami zwykł bawić się w buldering po lekcjach. Czasami wspinaczkowe sesje na głazach wygrywały ze szkołą. Niedługo później poznał Boba Williamsa, utalentowanego bulderowca, autora wielu pierwszych powtórzeń dróg Johna Gilla (np. Scab w Black Hill i Pinch Route na Mental Block w Colorado). Pod wpływem Williamsa Holloway zmienił podejście do techniki wspinaczkowej, a w szczególności do technik dynamicznych, które zaczął wykorzystywać świadomie i z kontrolą. "W grupce ludzi, z którymi zaczynałem się wspinać w szkole średniej, techniki dynamiczne uważano za śmieszne. Panowała opinia, że nie robi się takich rzeczy" - wspominał Holloway.

UCZEŃ MISTRZA
Jeszcze bardziej inspirującym doświadczeniem dla młodego wspinacza okazało się pierwsze spotkanie z Johnem Gillem. Poznał go podczas wypadu do Pueblo, gdzie był w towarzystwie Williamsa w 1972 roku. Wspólna sesja z "ojcem modernistycznego bulderingu" była dla Jima niezapomnianym przeżyciem. "Tego dnia wiele się nauczyłem o dynamicznych przechwytach, o robieniu ich elegancko i pod kontrolą. Kiedy zobaczyłem ten dynamiczny styl, który w wykonaniu Johna wyglądał tak płynnie, byłem gotów na naukę, na przesuwanie granic swoich możliwości" - komentował tę wizytę po latach Holloway. Ogromne wrażenie, jakie Gill wywarł na Jimie, nie uszło uwadze Williamsa: "Widziałem, że zapał Jima zaczyna przybierać rozmiary obsesji, po prostu czuć było w powietrzu, jak wielkie poczyni wkrótce postępy. Miałem przeczucie, że nadchodzi burza i jeśli chcę jeszcze coś rozwiązać we Flagstaff, muszę to szybko znaleźć i zrobić w tajemnicy przed nim". Tak też się stało. Williams rozwiązał jeszcze kilka problemów i niedługo potem rzucił buldering. Holloway wspomina ten fakt jako wielkie rozczarowanie: "Zaraz po tym, jak zacząłem się wspinać z Williamsem, on przestał... Był dla mnie wielką inspiracją i skończył ze wspinaniem".
Po zniknięciu Williamsa jedynym idolem Hollowaya pozostał Gill. Poglądy i problemy tego wspinacza w znacznym stopniu ukształtowały podejście Hollowaya do bulderingu. Szczególnie wziął sobie do serca artykuł "The Art of Bouldering", w którym Gill napisał, że "bulderowiec nie będzie miał poczucia, że pokonał problem, dopóki nie przejdzie go z gracją". Stosując się do tego "przykazania" mistrza, Holloway przywiązywał szczególną wagę do stylu przejścia problemów. Dążył do absolutnej perfekcji ruchów i uzyskiwania dużego "zapasu" podczas ich wykonywania. Gdy był już w stanie zupełnie swobodnie przejść dany bulder, pracował nad zejściem po tych samych chwytach. Najwyższym stopniem opanowania drogi było zatrzymywanie się w którymkolwiek jej miejscu i poprawienie "firmowej" czapki malarskiej. "Ludzie po prostu mówili < > i w tym momencie on zatrzymywał się i to robił. To było prześmieszne". - wspominał Michaels.
Fascynację Hollowaya postacią Gilla można śmiało nazwać odwzajemnioną. "Ojciec bulderingu" zawsze z wielkim uznaniem wypowiadał się o poziomie wspinania swojego ucznia. Na jego talencie poznał się od razu, już podczas wspomnianego wcześniej pierwszego spotkania. "Byłem pod wielkim wrażeniem wyważonego i pełnego gracji stylu wspinania Hollowaya. Być może nie byłby on czymś wyjątkowym w wykonaniu utalentowanego wspinacza o wzroście 170 cm, ale Jim miał prawie dwa metry, był szczupły i silny, dysponował ogromnym zasięgiem ramion i wielką siłą palców".
Tak jak wielu wspinaczy pokolenia lat siedemdziesiątych, dla których Gill był swego rodzaju guru, Holloway pragnął powtarzać nie tylko problemy mistrza, ale także jego "sztuczki" siłowe. Gill przyznaje, że młodszy kolega wyrównał, a nawet pobił większość z jego siłowych rekordów. Szczególnie dobry wynik osiągnął w perfekcyjnym opanowaniu "wagi" - był w stanie utrzymywać ciało w tej pozycji przez pół minuty - czyli o 20 sekund dłużej niż Gill - prowadząc równocześnie rozmowę. Podobno do intensywnych treningów wagi skłoniła go opinia, że ludzie jego wzrostu nie są w stanie wykonać tego ćwiczenia.

JIM MICHAELS - STAŁY PARTNER
Holloway nie był typem gwiazdy wspinaczkowej, która gromadziłAby wokół siebie "wielbicieli". Wręcz przeciwnie - w czasie sesji bulderowych zazwyczaj stronił od towarzystwa. Przez lata miał stałego partnera wspinaczkowego, również bardzo utalentowanego bulderowca, Jima Michelsa. Duża różnica wzrostu pomiędzy jednym a drugim Jimem (ponad 20 cm) sprawiała, że musieli robić te same problemy w zupełnie odmienny sposób. Obserwowanie tej dwójki w akcji robiło ogromne wrażenie na widzach. Tak wspomina to John Bachar: "Kiedyś pojechałem w ich towarzystwie do Flagstaff. Zaszokował mnie widok tych facetów, robiących gładziutko najtrudniejsze problemy... Każdy ruch był precyzyjny, nie było mowy o poślizgnięciach i tego typu rzeczach. W dodatku wszystko robili zupełnie inaczej. Michaels musiał wykonywać więcej ruchów, korzystając z pośrednich, supermikroskopijnych chwytów. Mimo to wyglądało to równie gładziutko".

ANTYNUMEROMANIA
"Jestem ciekaw, które drogi cieszyłyby się popularnością, gdyby wszystko zostało jak jest, ale zmieniłyby się wyceny danych problemów" - to znane powiedzenie bohatera artykułu najlepiej oddaje jego niechęć do wspinaczkowej "numeromanii". Tylko na samym początku swojej kariery Hollowayowi zależało na powtarzaniu B2-ek i wytyczaniu własnych B3-ek. Później stosował wyłącznie własną "skalę", według której dzielił swoje drogi na łatwe, średnie i trudne. Holloway nie lekceważył trudności technicznej jako kryterium wyboru drogi. Wręcz przeciwnie: jego ambicją było ciągłe przesuwanie granicy swoich możliwości i - co za tym idzie - pokonywanie coraz trudniejszych problemów. Jednak punktem odniesienia w procesie samodoskonalenia były dla niego własne osiągnięcia. Zupełnie nie interesowało go porównywanie swojego poziomu do wyników innych wspinaczy.

WŁASNE REGUŁY
Dbałość o styl przejść problemów i lekceważący stosunek do skal wspinaczkowych nie były jedynymi cechami wyróżniającymi podejście Hollowaya do bulderingu. Razem z Michaelsem stworzył własny zestaw reguł. Wspinacze ci nigdy nie używali spotingu, nawet na najwyższych i niebezpiecznych problemach. Po prostu szkoda im było czasu na czynność, w znacznym stopniu ograniczającą ilość wspinania. Nie używali także cheaterstones (kamieni układanych pod drogą w celu ułatwienia startu na problemie) i nigdy nie korzystali z jakichkolwiek przyrządów pozwalających na patentowanie wyżej położonych ruchów (drabinek itp.). W jednym aspekcie Holloway był nawet "bardziej papieski, niż sam papież" (czyli uznawał bardziej surowe zasady Gill). Mamy tu na myśli strzelanie z ziemi do pierwszego chwytu (tzw. "swing start"). Gill robił to często, a Holloway zawsze starał się najpierw postawić obie nogi na skale i dopiero wtedy inicjować pierwszy przechwyt. Zwyczaj ten przejął od Williamsa, który powtarzając problemy Gilla, starał się nie stosować tej techniki, chętnie wykorzystywanej przez autora (w ten sposób "utrudnił" np. słynną Pinch Route na Mental Block w Horestooth Reservoir).

FLAGSTAFF - ULUBIONY REJON
Holloway nie był typem wspinaczkowego podróżnika. W trakcie całej kariery wspinał się tylko w kilku miejscach. Jego ulubionym rejonem na zawsze pozostał "macierzysty" Flagstaff, w którym zaczynał się na poważnie wspinać w towarzystwie Boba Williamsa. Tam też znajdziemy najwięcej rozwiązanych przez niego problemów. Jego pierwsze topowe przejścia w tym miejscu datują się na rok 1973. Wtedy powstał chociażby znany klasyk rejonu Just Right (dzisiaj V7) na Capstan Rock.
Najtrudniejszym i prawdopodobnie do dzisiaj niepowtórzonym w oryginalnej wersji problemem Hollowaya we Flagstaff był A.H.R. (od: Another Holloway Problem). Tak opisuje ten problem świetny amerykański bulderowiec, Chris Jones: "W dolnej części Clud Shadow Rock we Flagstaff Mountain, znajdziemy wyjeżdżającą dziurkę na końce paliczków, która jest położona ponad dwa metry nad ziemią na wybrzuszonej przewieszce. Chwytem startowym do A.H.R. jest podchwyt na prawą rękę i odciągo-pochwyt na lewą. Z tej pozycji przechwytujemy się prawą ręką do wspomnianej dziurki. W tym miejscu aż prosi się, aby ponownie zrobić ruch prawą ręką do kantu. Ale nie o to chodzi. Problem polega na tym, aby dostać się na szczyt bez użycia ciągu chwytów, znajdujących się na prawej krawędzi ścianki. Oznacza to, że trzeba zrobić ruch lewą ręką, mając prawą w opisanej dziurce. Są dwa alternatywne chwyty, do których można startować, oba w odległości około metra. Holloway korzystał z mniejszego i nieco wyżej położonego. Samo dosięgnięcie do tego chwytu nic jeszcze nie oznacza, trudność sprawia kontrolowanie ruchu ciała, utrzymanie chwytu i kolejny ruch. Duży wzrost nie jest warunkiem koniecznym, za to bez wątpienia trzeba mieć fantastycznie mocne palce, aby utrzymać dziurkę. A.H.R. ma prawdopodobnie około V11 lub V12".
Sęk w tym, że - po blisko trzydziestu latach od jego wytyczenia - nikt tak naprawdę nie wie, jak wycenić A.H.R. Holloway twierdził jedynie, że byłą to najłatwiejsza z jego trzech najtrudniejszych dróg (dwa pozostałe problemy - Meathook i Slapshot - opiszemy w dalszej części artykułu).

HORSETOOTH RESERVOIR

W latach 1974-1975 Holloway regularnie raz w tygodniu jeździł w towarzystwie Michaelsa, Dave`a Rice`a i Dana Oliviera do Horsetooth Reservoir. Ten rejon, leżący na zachód od Fort Collins, został odkryty pod koniec lat sześćdziesiątych przez Johna Gilla. Po Gillu i jego partnerze z okresu pobytu w Fort Collins, Richu Borgmanie, Holloway był kolejnym wspinaczem, który podniósł poprzeczkę trudności na tamtejszych bulderach. "Po prostu świetnie się bawiliśmy, to były dobre czasy z dobrymi kolegami. Może wyglądaliśmy na zupełnych świrów, ale wspinanie traktowaliśmy bardzo poważnie. Do tego naprawdę się przykładaliśmy" - wspominał te wyjazdy Holloway. Poważne podejście do bulderingu dało wymierne efekty w postaci wytyczenia wielu znakomitych linii na piaskowcowych głazach rejonu. W czasie każdej wizyty przybysze z Boulder odwiedzali kolejno prawie wszystkie sektory Horsetooth, zaczynając od południa - od South Rock i Flute Boulder i kończąc na Rotary Park (w tym sektorze znajdują się słynne problemy Gilla na Mental Block i Eliminator Boulders: Pinch Route, Left Eliminator i Right Eliminator). Na Flute Boulder znajduje się jedna z najpiękniejszych, a zarazem najbardziej niebezpiecznych linii Hollowaya, The Flute. Oto wspomnienie autora z pierwszego przejścia problemu: "Cała sprawa polegała na podjęciu szybkiej decyzji: próbować ostatniego ruchu, czy zeskakiwać na sterczące u podnóża głazy... To był chyba moment, w którym byłem najbliżej odniesienia poważnego urazu w całej mojej karierze". Prawie tak samo niebezpieczna, a jeszcze trudniejsza technicznie była droga Black Magic, usytuowana na prawo od Right Eliminator Gilla. Czarna Magia nigdy nie została powtórzona z powodu urwania się kluczowego chwytu.
Jednak najbardziej spektakularnym problemem rozwiązanym przez Hollowaya był podchwytowy Meathook z 1975 roku. Linia problemu biegnie przewieszoną ścianką na lewo do słynnego problemu Gilla Left Eliminator. Pierwszym konkretnym chwytem na Meathook jest podłużny podchwyt, który w dwóch miejscach umożliwia utrzymanie go koniuszkami palców. Samo tylko wstrzelenie się i utrzymanie tego chwytu przez ułamek sekundy udało się jak dotąd zaledwie kilku wspinaczom. "Podchwyt trudno utrzymać, kiedy już stoi się na stopniach, z których wykonuje się kolejny ruch. A co dopiero, kiedy nogi są o pół metra niżej, niż być powinny, a chwyt jest daleko ponad i w dodatku za głową" - opowiadał o najtrudniej sekwencji na problemie Chris Jones. Praca nad problemem zajęła Hollowayowi około dwudziestu dni rozłożonych na lata 1974 i 1975. Bulder wymagał specyficznego treningu, który miał na celu wyćwiczenie siły w "wysokim podchwycie". "Nigdy nie pracowałem nad Meathook, kiedy byłem świeży. Zawsze przypadało to na koniec dnia. Te chwyty po prostu mnie przyciągały. I któregoś dnia udało mi się wstrzelić w podchwyt. Byłem tym szczerze zaskoczony" - wspominał rozwiązanie problemu autor. Podobnie, jak A.H. R., tak i ta droga nie doczekała się przejścia oryginalnego wariantu. Autorzy powtórzeń wykorzystywali do startu głaz, z którego Holloway "programowo" nie korzystał, lub też wchodzili w problem trawersem z prawej strony (ten wariant, nazwany przez Hollowaya Cheathook, wyceniany jest na V9). Trudności problemu, nawet dla wysokiej osoby, prawdopodobnie sięgają V12.

INNE REJONY
Poza Flagstaff i Horestooth Michaels i Holloway wspinali się przede wszystkim w Fort Collins, Morrison i Pueblo. Michael często namawiał kolegę na wyjazdy do innych rejonów, ale zazwyczaj nie mógł nic wskórać w tej materii. "Myślę, że naprawdę nie podobała mu się wspinaczkowa scena w Kalifornii. Nie podobało mu się to, co o niej słyszał. Nie był typem wspinacza, który lubiłby rywalizację. Wcale nie zależało mu na dołożeniu innym i pokazaniu, że jest od nich lepszy. Po prostu chciał robić trudne rzeczy. Takie podejście powstrzymało go od podróżowania. Można tylko żałować, że tak było." - komentował postawę przyjaciela Miachels. Nie był to jedyny powód wspinaczkowego "domatorstwa" Hollowaya. Innym, równie ważnym, był prawdopodobnie brak pieniędzy.
Jedną z bardziej produktywnych podróży duetu Holloway - Michael był objazd rejonów na Środkowym Zachodzie USA. Miał on miejsce w 1978 roku, a za przewodnik posłużył im ilustrowany wieloma zdjęciami egzemplarz wydanej w 1977 roku biografii Johna Gilla pióra Pata Amenta (nie był to odosobniony przypadek takiej funkcji tej książki w środowisku wspinaczy amerykańskich). Problemy Gilla, które udało im się odnaleźć i zrobić jeszcze mocniej utwierdziły ich w przekonaniu o wielkości ich idola.

OPUS MAGNUM
Pod koniec kariery wspinaczkowej Holloway zaczął się więcej wspinać poza ulubionymi rejonami, którymi - znając je na pamięć - był nieco znudzony. W tym czasie nie ograniczał się już tylko do bulderingu i znalazł sobie nowe hobby: bieganie i zdrowe odżywianie. Jego ulubioną trasą joggingową stała się góra Dinosaur Mountain. Punktem docelowym i obowiązkowym elementem programu biegu tym szlakiem była praca nad drogą, która miała się stać jego wspinaczkowym "opus magnum". Był nim kolejny do dziś nie powtórzony problem o nazwie Slapshot, rozwiązany w 1977 roku. Oto opis bulderu autorstwa Chrisa Jonesa: "Ta droga wygląda na niemożliwą do zrobienia. To odczucie nie ulega zmianie, kiedy się ją próbuje. Wielu bulderowców przez lata snuło się po tek okolicy w poszukiwaniu nowych dróg. Mimo to można bezpiecznie założyć, że dosłownie wszyscy przechodzili tuż obok tej gładkiej, przewieszonej ścianki, którą biegnie Slapshot, bez zatrzymania się, aby sprawdzić, czy można tam coś zrobić. Było tak, gdyż wydaje się oczywiste, że nie ma tam wystarczająco dużych chwytów. Oto, co na niej znajdziemy: wydający się być poza zasięgiem, wyjeżdżający chwycik na lewą rękę i malutkie wcięcie na prawą. Następny jest chwyt, do którego trzeba sięgnąć, znajdujący się dobrze ponad metr wyżej. Ściana, którą biegnie linia wywiesza się pod kątem dwudziestu pięciu stopni, ale to jeszcze nic - jest ona podcięta na wysokości pasa, tworząc tam daszek schowany pod głazem. Nie ma żadnych wartych wspomnienia stopni. [...] Kiedy znajdzie się oba chwyty, trzeba bardzo precyzyjnie wejść w problem, dokładnie układając palce i rozkładając ciężar ciała, tak aby przybrać optymalną pozycję, zanim spróbujemy wykonać ruch. Holloway wspomina, że było dokładnie jedno miejsce, w którym musiał postawić prawą nogę. Podczas prób znalezienia właściwego ustawienia trzeba uważać, aby nie skasować sobie pleców. Slapshot nie jest ruchem przyjemnym. Za to prezentuje poziom bulderingu, jaki przez dwadzieścia lat osiągnął tylko Holloway".
Dziś, 26 lat po wytyczeniu, Slapshot nie doczekał się powtórzenia. Jego trudności szacuje się na V13. Niestety, powtórzenie identycznego problemu, jaki przeszedł Holloway, nie jest już możliwe. Obniżenie się poziomu gruntu pod głazem sprawiło, że start jest prawdopodobnie jeszcze trudniejszy. Ponadto urwał się jeden ze startowych chwytów, który po doklejeniu jest z kolei nieco łatwiejszy do utrzymania. Tak czy inaczej, chociażby z historycznego punktu widzenia, pierwsze powtórzenie tego problemu powinno być sztandarowym celem dla topowych bulderowców. To, że nie jest, może jedynie świadczyć o klasie problemu. Brak opinii na temat Slapshot, wydanej przez współczesnych mistrzów musi dziwić. Jakiś czas temu rozeszła się pogłoska, jakoby przystawiał się do niego sam Dave Graham. Nieskutecznie...

NIEDOCENIONY
Prawdziwa klasa Hollowaya została doceniona dopiero po latach. Wspinacze pokolenia lat siedemdziesiątych zwykli tłumaczyć niemożność powtórzenia jego problemów wysokim wzrostem ich autora. "Zawsze słyszałem, jak ludzie mówili, że to dlatego, bo jest wysoki... Wiedzieli, że Jim jest lepszy, jednak nie zdawali sobie sprawy, o ile lepszy" - komentuje Michaels. Co ciekawe, sam autor Slapshot nie do końca uświadamiał sobie, jak ekstremalnie trudne - zwłaszcza w porównaniu z ówczesnymi standardami - robił drogi. "Nigdy nie starałem się bić rekordów w ogóle, skupiałem się na biciu własnych. Zawsze wydawało mi się, że tam, w Kalifornii, ludzie robią trudniejsze rzeczy" - wyznawał w wywiadzie po latach.
Dziś, po blisko trzech dekadach, jakie upłynęły od szczytowego okresu kariery "wielkiego Jima", nie ulega wątpliwości, że jego wyczyny były wyjątkowe i że wyprzedził on swoją epokę. W dodatku wydają się stanowić najlepszy dowód, że skupienie się na dążeniu do własnej perfekcji, a nie rywalizowaniu z innymi, może być najlepszą receptą na osiągnięcie fenomenalnych rezultatów. Filozofia wyróżnia dwie tendencje, które uzewnętrzniają stosunki między ludźmi: perfekcjonistyczne i rywalizacyjne. "[...] Tendencja, mająca charakter perfekcjonistyczny na dalszym planie zostawia postulat bycia lepszym od kogoś innego, a koncentruje się na wysiłku bycia lepszym od siebie samego, czyli takiego, jakim się było uprzednio" - pisał filozof sportu Józef Lipiec. Czyż ta sentencja nie harmonizuje z cytowanymi powyżej wypowiedziami amerykańskiego mistrza bulderingu? Można się zastanowić, czy nie jest to przypadkiem recepta na ponadczasowy sukces dla wielu dzisiejszych mistrzów sportów wspinaczkowych, którzy - jakże często - myślą przede wszystkim o cyferkach i drogach swoich rywali, nie próbując zmierzyć się z własną słabością i wygrać walkę najtrudniejszą - z samym sobą.

POSTSCRIPTUM
Holloway przestał się wspinać około 1980 roku, będąc u szczytu swoich fizycznych możliwości. O ile jego wspinaczkowy rekord można porównać do skoku Boba Beamona*, o tyle poszukując w świecie sportu odpowiednika odejścia w szczytowym momencie kariery, można przywołać postać fenomenalnego szachisty, Boba Fishera, który po zdobyciu tytułu Mistrza Świata wycofał się z czynnego życia szachowego. Po zaprzestaniu uprawiania ukochanego przez wiele lat sportu Jim znalazł sobie inne pasje. Najpierw zaczął uprawiać kolarstwo. Niestety, karierę cyklisty przerwał bardzo poważny wypadek drogowy. Po powrocie do zdrowia został rzemieślnikiem, projektującym i produkującym piękne meble. "Mam nadzieję, że młodzi bulderowcy następnych pokoleń okażą się równie skuteczni w sprostaniu wyzwaniom, jakie postawi przed nimi życie" - skomentował ten fakt John Gill.

*Robert Beamon, amerykański skoczek w dal, ustanowiony przez niego w 1968 roku rekord świata (8,90 m), lepszy od poprzedniego rekordowego wyniku o 55 cm, został pobity dopiero w 1991 roku przez Mike`a Powella (8,95 m)

Tekst: Piotr Drożdż

"Góry", nr 4 (119), kwiecień 2004

(kb)

 


 

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com