baner
 
 
 
 
baner
 

Monachium gościnne dla mistrzów - Janja Garnbret i Jakob Schubert triumfują w Pucharze Świata

Po azjatyckim tournee pucharowe zmagania powróciły na Stary Kontynent. W miniony weekend stolica Bawarii przywitała piękną pogodą całą plejadę gwiazd współczesnej sceny zawodniczej i towarzyszącą jej rzeszę sympatyków, którzy niezwykle tłumnie ściągnęli pod monachijski Olympiastadion. Wśród nich miejsca nie zabrakło również dla skromnego przedstawicielstwa redakcji GÓR - takiego show, zwłaszcza odbywającego się "za miedzą" nie sposób było odpuścić. :-) Z pewnością każdy, kto zdecydował się poświęcić sobotnie i niedzielne popołudnie na śledzenie tego, co działo się w Monachium nie ma czego żałować - byliśmy bowiem świadkami jednej z najbardziej emocjonujących edycji w tym roku. 

Urška Repušič zatopowała wszystkie eliminacyjne problemy i wraz z Janją Garnbret pewnie wygrała tę rundę. Fot. Piotr Drożdż

 

Już same eliminacje rozgrywane w sobotnie przed- i popołudnie zelektryzowały publikę. Oglądaliśmy sporo spektakularnych topów, częstokroć wywalczonych dosłownie na sekundy przed końcową syreną. Bouldery były nakręcone w przemyślany sposób i testowały pełen przekrój wspinaczkowych umiejętności. Chwytowi, wśród których o polski akcent zadbał Marcin Wszołek, mając do dyspozycji mocno zróżnicowany pod względem konstrukcji panel oraz pełne sety struktur i chwytów renomowanych producentów, popisali się nie lada wirtuozerią.

 

Melissa Le Neve i Marcin Wszołek oceniają na bieżąco rezultaty swojej pracy. Fot. Piotr Drożdż

 

Królowały dynamiczne i trikowe sekwencje, ale nie zabrakło też problematów mocno siłowych, jak i tych, które testowały balans, równowagę i "chłodną głowę" w formacjach połogich. Ta runda okazała się być delikatnie łatwiejszą dla Pań, które jednak już w półfinale czekała prawdziwa "droga przez mękę". Ale zanim przejdziemy do omawiania tego, co zgotowali routesetterzy nazajutrz, kilka słów podsumowania na temat batalii eliminacyjnej. 

 

Żeńsko-słoweńskie natarcie w Monachium: na pierwszym planie Lučka Rakovec, w tle Katja Kadić i Janja Garnbret. Fot. Piotr Drożdż

 

Po raz wtóry w tym sezonie półfinał szturmem wzięła kadra słoweńska, zwłaszcza jej żeńska część. Janja Garnbret do spółki z Uršką Repušič pewnie wygrały swoje grupy, topując wszytkie 5 problemów. Do najlepszej dwudziestki awansowały również Katja KadićLučka Rakovec, Mia Krampl oraz Vita Lukan. U Panów z akcesu do półfinału cieszyć mogła się dobrze znana wszystkim trójka: Jernej Kruder, Anze Peharc i Gregor Vezonik. Pozazdrościć tak szerokiej i utalentowanej kadry... Wobec absencji liderów Japończyków, do kolejnej rundy awansuje "tylko" czterech przedstawicieli Kraju Kwitnącej Wiśni. To też bardzo wymowne. A nasi? Cóż, do Monachium nie pojechał finalnie nikt, co niestety pokazuje smutną rzeczywistość polskiego boulderingu zawodniczego. 


Nie ma jednak czasu zaprzątać sobie głowy podobnymi troskami, skoro tyle się dzieje - szybka wieczorna obróbka zdjęć, chwila relaksu i już trzeba szykować się na niedzielny maraton. Półfinał okazuje się być druzgocący dla Pań - tak trudnej rundy chyba jeszcze nie widzieliśmy, a na pewno w ciągu ostatnich dobrych kilku lat. Do momentu, w którym na deskach nie pojawiła się Janja Garnbret, oglądaliśmy tylko jeden (sic!) top - w wykonaniu dobrze nam znanej z zawodów na naszym krajowym podwórku Jenyi Kazbekovej. Ukrainka tym samym zapewniła sobie awans do swojego pierwszego seniorskiego finału w karierze. Natomiast to, co zrobiła z półfinałowymi boulderami obecna Mistrzyni Świata, jest po prostu nie do opisania. Słowenka fleszowała problemy, na których ledwie połowa stawki była w stanie dotrzeć do zony! W całej rundzie straciła tylko 4 próby i to na jedynym baldzie, który miał więcej niż 1 top (połoga "dwójka", zatopowana również przez Żenię). Jeśli ktoś łudził się, że w Monachium któraś z dziewczyn będzie w stanie nawiązać z nią równorzędną rywalizację, po półfinale niechybnie tych złudzeń się pozbył. 


Za to tym razem "z górki" mieli Panowie, choć poza Adamem Ondrą nikt nie zdołał uzbierać kompletu. Za plecami Czecha czaili się więc po półfinale Jakob Schubert, Anze Peharc, Jongown Chon oraz ulubieniec miejscowej publiczności - Jan Hojer. Trzy topy dały im akces do finałowej rundy, dwa okraszone czterema zonami w dobrych próbach wpuściły doń Aleksieja Rubtsova. Zapowiadała się więc kapitalna i wyrównana batalia o zwycięstwo i podium. 


Adam Ondra prowadził przez wszystkie rundy, aż do ostatniego balda finałów... Tutaj topuje jako jedyny męską "jedynkę". Fot. Piotr Drożdż


Najpierw pięknym spektaklem uraczyła nas męska część stawki. Nie brakowało dramtatycznych zwrotów akcji, choć na początku raczej wszystko zwiastowało, że podobnie jak na inaugurację sezonu w Meiringen, będzie to One Man Show - Ondra Show. ;-) Czech popisał się pięknym fleszem na otwierajacym finał problemie, ułożonym w całości z czarnych struktur firmowanych przez Squadrę, z którymi męczyli się bezskutecznie wszyscy jego konkurenci. Tempa nie zwolnił na kolejnych dwóch, również pewnie je fleszując. Wydawało się, że między resztą stawki walka toczy się już tylko o dalsze miejsca na podium. Tymczasem, ostatni boulder wywrócił cały układ sił do góry nogami. Rzecz działa się na masywnych strukturach Blue Pill, a dodatkowo wiodła solidnym przewieszeniem i kończyła się mantlą do topu. Kluczowa dla losów rywalizacji okazała się pierwsza połowa tego problemu - nie zdołali jej sforsować Anze Peharc i Aleksiej Rubtsov, próbując na zmianę patentów statycznych jak i dynamicznych. Jongwon Chon również był daleko od sukcesu, choć Koreańczyk konsekwentnie od początku postawił na jedną metodę. Z kłopotem uporał się natomiast Jakob Schubert - Austriak po pięknej walce zatopował i wysunął się tym samym na prowadzenie.


Radość Jakoba Schuberta po zatopowaniu trzeciego boulderu. Wówczas podwójny Mistrz Świata z Innsbrucka nie wiedział jeszcze że wygra... Fot. Piotr Drożdż


Boulder natomiast wydawał się wręcz "skrojonony na miarę" pod Jana Hojera - a przynajmniej takie wrażenie można było wysnuć obserwując popisowy flesz Niemca. Kto zapomniał jak niewiarygodną siłą i dynamiką dysponuje były mistrz Europy, miał okazję zobaczyc powrót tego Hojera "z dawnych lat", który szokował wszystkich obserwatorów poziomem rozwinięcia tychże komponentów. Aplauz od publiki i zasłużona radość na topie - zeskakując na materac już wiedział, że stanie na podium. 


Jan Hojer w swoim stylu czyli "czysta siła". ;-) Fot. Piotr Drożdż


Gdy na scenę po raz ostatni tego wieczoru wkroczył Adam Ondra, wydawało się, że to tylko formalność ze strony Czecha. Dwóch jego rywali zatopowało, dlaczegóż więc miałby nie on? Do zwycięstwa nie potrzebował nawet topu, wystarczyła jedynie zona. Ale ta znajdowała się dopiero po cruxowym fragmencie... Adam zdecydował się na patent dynamiczno-koordynacyjny i konsekwentnie trzymał się go do samego końca. Trzeba przyznać - w każdej kolejnej próbie był blisko, ale zarazem udzielało się już zmęcznie, a może w grę weszły już trochę nerwy? Tego nie wiemy, jednak każda upływająca sekunda zdawała się pogłębiać impas Czecha. Dopiero gdy na zegarze wybiła ostatnia minuta, publika zaczęła oswajać się z myślą: "To jak to, może jednak nie wygra?" Przełamanie nie nastąpiło i sensacja (bo tak należy to rozpatrywać, biorąc pod uwagę przebieg całego finału) stała się faktem! Adam ląduje niepocieszony na drugim miejscu, a zwycięstwo zgarnia Jakob Schubert! Znów to Austriak o włos wyprzedza Czecha - w pamięci mamy ubiegłoroczne Mistrzostwa Świata w Innsbrucku (skąd, notabene, Jakob pochodzi), gdzie dwukrotnie (tyle że w prowadzeniu i kombinacji) dosłownie sprzątnął tytuł sprzed nosa Ondrze. Historia powtórzyła się w niedzielny wieczór w Monachium. :-)

Jakob Schubert cieszy się z wygranej. W tle brawa koledze bije Jan Hojer. Fot. Piotr Drożdż


Znów nie ma czasu na analizy, dyskusje ani chociażby krótki wywiad z Jakobem, bo oto na deski wkraczają najlepsze Panie! Wśród nich słoweńskie trio: Janja Garnbret akompaniowana przez Mię Krampl i Katję Kadić, uśmiechnięta od ucha do ucha Jenya Kazbekova (w końcu to jej pierwszy finał i widać było, jak dużo ów fakt dla niej znaczył) oraz Francuzki Julia Chanourdie i Fanny Gibert. 


Połoga "jedynka" zatrzymuje połowę z nich - Katja, Julia i Mia nawet nie przedzierają się do zony, a u tej ostatniej zauważyć można - o zgrozo - dość poważną kontuzję. Słowenka schodzi do strefy z grymasem bólu na twarzy, mocno utykając na jedną nogę. Widzimy, że jej kolano pokryte jest obficie tejpami - część komentatorów wyrokuje bezlitośnie - 'she's out'. Spodziewamy się, że na pozostałe trzy bouldery już nie wyjdzie... Jakże wielkie było nasze zaskoczenie tym, co tego wieczora jeszcze za jej sprawą zobaczyliśmy! Ale o tym za chwilę, najpierw dokończyć trzeba dla porządku relację z tego, co działo się na otwierającym problemie. Topują Żenia i Fanny (Ukrainka w trzeciej próbie, Francuzka w pierwszej). Na scenę wchodzi Janja Garnbret i... "załatwia sprawę" w niecałą minutę! Flesz daje jej prowadzenie, ale Fanny czai się zaraz za jej plecami. 

 

Na "dwójce" robi się już coraz ciekawiej! Oglądamy tyleż samo topów, co na problemacie poprzednim, ale do gry wraca... Mia Krampl! Niektórzy widząc, jak z bólem wchodzi na materac, nie kryją zdziwienia - jednak walczy? Co na to jej fizjoterapeuta, co na to sędziowie? Eddie Fowke, jeden z oficjalnych fotografów IFSC podpowiada, że musiała przejść w strefie fitness check, by móc kontynuować rywalizację. Na czym on polega i kto wydaje ostateczną decyzję próżno się teraz zastanawiać - patrzymy miast tego jak Słowenka pięknie walczy! Widać, że haczenie lewej pięty sprawia jej sporą trudność - dobrze, że boulder nie wymaga obligatoryjnego zastosowania drop-knee, tak bardzo angażującego staw kolanowy, który i tak już przeżywać musi ciężkie chwile. Strzał do topowej krawądki i pięta wylatuje! Mia jednak słynie z niewiarygodnie silnych palców - koryguje więc szybko pozycję i dokłada do topu! Monachijska publiczność nagradza jej wysiłek gromkim aplauzem. Mniejsze brawa otrzymują nawet Fanny Gibert i Janja Garnbret, które również topują problem (obydwie w drugiej próbie). Mia zaczyna wyrastać na bohaterkę publiczności i każdy ściska za nią kciuki. Żeby tylko dotrwała do końca zawodów, żeby tylko jej kolano wytrzymało! 

 

Pora na trzecią damską propozycję tego wieczoru - znów routesetterska "perełka", która na starcie wymaga "zabaniowania" do słabej struktury, by następnie, nie wytracając pędu, wykonać przestrzał po krzyżu do kolejnej, oferującej już jednak znacznie lepszą powierzchnię chwytną. Optymalny patent szybko odnajduje Julia Chanourdie i cieszy się ze swojego pierwszego topu.


Julia Chanourdie w akcji na ostatnim problemie finału. Fot. Piotr Drożdż


Katja Kadić zamiast iść "po krzyżu", śladami koleżanki, decyduje się w tym miejscu na przestrzał lewą ręką. Niestety - ta metoda nie daje szans powodzenia. Jenya Kazbekova próbuje natomiast skok "zgasić" na niewygodnej strukturze, ale tutaj zadanie utrudnia konstrukcja ściany, która wciąga ją bezlitośnie pod strukturę przy próbie wyhamowania swingu. Ukrainka jednak patentu nie zmienia i w konsekwencji nie zdobywa na tym problemie nawet zony. Mia Krampl witana gromkimi brawami z początku próbuje iść w jej ślady, ale szybko zdaje sobie sprawę, że "coś tu nie gra". Zmienia patent na "jedyny obowiązujący" i w kolejnej próbie już topuje! Zeskakuje bardzo ostrożnie, starając się z topowego chwytu zejść maksymalnie nisko - ból kolana musi dawać się we znaki. Jeszcze tylko jeden boulder... Tymczasem Fanny Gibert również odnajduje słuszny patent i w trzeciej próbie melduje się na topie. Janji Garnbret flesz zajmuje tym razem ledwie 30 sekund... Przed ostatnim problemem ma więc sporą przewagę prób nad Francuzką, ale topów i zon mają tyle samo. Musi więc utrzymać swoją skuteczność, ale czy ktokolwiek w to wątpi? Na pewno nie monachijska publiczność, na pewno nie my! Zaraz będzie wszystko wiadomo, pora na ostatnią propozycję tego dnia! 

 

Upstrzona czerwonymi strukturami "czwórka" zaczyna się od czujnych ruchów z wykorzystaniem kantu, z którymi żadna z dziewczyn nie ma większych problemów. Dalej ściana mocniej się przewiesza, a utrzymanie się na strukturach wymaga już solidnego body tension i odnajdywania optymalnych pozycji, wymgających podhaczania palców z ich jednoczesnym klinowaniem, mocno pracują także pięty. Żeni Kazbekovej udziela się już zmęcznie i kończy swój pierwszy finał z jednym topem, wywalczonym na "jedynce". Katja Kadić tym razem wzorowo odnajduje patenty i zalicza tym samym swój późny pierwszy top. Julia Chanourdie wyraźnie "rozkręciła się" udanym występem na "trójce" i dokłada teraz kolejny top, windując się tym samym na czwartą pozycję. W jej zasięgu byłoby nawet podium, ale to zarezerwowane jest dla trzech niekwestionowanych bohaterek kobiecego finału. Mia Krampl po raz kolejny zaciska zęby i walcząc z bólem pnie się do góry, a jej każdy kolejny przechwyt kwitowany jest gorącym aplauzem publiczności. Gdy dochodzi do miejsca, w którym trzeba było wspomóc się mocno lewą, kontuzjowaną nogą, decyduje się zamiast tego założyć fachowo "czwórę" (lub jak kto woli "yaniro") na prawej i za pomocą tej nieco ekwilibrystycznej techniki, znanej raczej z drytoolingu i wspinania lodowego, toruje sobie drogę do topu!

 

Popisowa "czwórka" w wykonaniu Mii Krampl. Fot. Piotr Drożdż

 

Gdy dołożyła do niego drugą rękę, tym samym zapewniając sobie brąz, pod Olympiastadionem zawrzało. Takiego występu dawno nie mieliśmy okazji oglądać - ależ determinacja i hart ducha ze strony młodej Słowenki! Na jej twarzy pojawiają się łzy wzruszenia - defnitywnie jeden z najbardziej emocjonujących i podniosłych momentów tegorocznego Pucharu Świata. 

 

Na placu boju pozostały już tylko Fanny Gibert i Janja Garnbret i to one miały rozstrzygnąć między sobą losy zwycięstwa. Francuzka w pierwszej próbie jest blisko flesza, ale pechowo spada tuż za zoną. W kolejnej już nie daje sobie żadnego marginesu błędu i pewnie melduje się na topie. Ma więc komplet, ale osiągnięty w zdecydowanie większej ilości prób niż jej największa konkurentka... Janja Garnbret tymczasem zdaje się wogóle nie zwarać uwagi na to, co dzieje się za jej plecami. Konsekwentnie, jak "maszyna" pokonuje kolejne ruchy z niesamowitą pewnością i spokojem. Wygląda to jakby miała przed sobą ot, zwykły, treningowy boulder... Mija raptem kilkadziesiąt sekund i wszystko jest już jasne - czwarty top, kolejny flesz, kolejne zwycięstwo 20-letniej Słowenki! 

 

Janja Garnbret celebruje swoją piątą z rzędu wiktorię w tegorocznym Pucharze Świata. Fot. Piotr Drożdż

 

Triumfowała na otwarcie w Meiringen, nie dała szans konkurentkom w Moskwie, była poza zasięgiem kogokolwiek w Chongqing i Wujiang. Teraz dokłada do tej imponującej serii wycięstwo w Monachium. Jeśli wygra rownież w amerykańskim Vail na zakończenie pucharowego cyklu, przejdzie do historii - jeszcze nikomu dotychczas nie udało się odnieść kompletu wiktorii w jednym sezonie Pucharu Świata... Najbliżej dokonania tej sztuki była Anna Stöhr przed sześcioma laty - wówczas Austriaczce zabrakło jednego triumfu. Wydaje się, że dla Janji to tylko formalność - próżno wypatrywać na scenie zawodniczej kogokolwiek, kto mógłby jej zagrozić. Za nieco ponad dwa tygodnie wszystko będzie jasne - ostatnie zawody w ramach boulderowego Pucharu Świata już 7-8 czerwca. 


Tymczasem opuszczamy piękną Bawarię i wracamy do naszej codzienności. By nie zostawiać Was, drodzy czytelnicy, jedynie z tekstową relacją i zdjęciami (pełną galerię autorstwa Piotra Drożdża znajdziecie tutaj i tutaj), koniecznie polecamy obejrzenie przynajmniej skrótu z najważniejszymi momentami monachijskich zmagań. ;-) 

 

Dociekliwych natomiast, po komplet wyników zapraszamy na stronę IFSC. ;-)

 

Źródło: IFSC & własne

Zdjęcia: Piotr Drożdż

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com