baner
 
 
 
 
baner
 

No car challenge

W 2018 roku, gdy Caroline była w ciąży z naszym pierwszym dzieckiem, zdecydowaliśmy się na wyjazd wspinaczkowy o proekologicznym charakterze. Za cel obraliśmy wspaniały Park Narodowy Ordesa w Hiszpanii i znajdującą się w nim El Ojo Critico – 10-wyciągową, kruchą drogę o trudnościach 8a. Jako że linia otwarta została w etycznie bezkompromisowym stylu, w podobny sposób chcieliśmy podejść do całego wyjazdu i zamiast auta czy samolotu postawiliśmy na pociąg i rower górski.

Caro i James na małym wapiennym trawersie ukrytym gdzieś w lasach niedaleko Castillon-du-Gard

 

Tamto lato zapadło nam w pamięć z dwóch powodów: z jednej strony przeżyliśmy chyba najbardziej wymagający fizycznie i niebezpieczny dzień w naszych karierach wspinaczkowych, z drugiej zaczęliśmy doceniać niespieszne, przyjazne dla środowiska tempo podróżowania, którego wcześniej nigdy nawet nie braliśmy pod uwagę. Droga do Ordesy zajęła nam wprawdzie kilka dni, ale ani razu nie czułem się nią znudzony, w odróżnieniu od jazdy autem, która potrafi niemiłosiernie nużyć już po kilku godzinach.

 

Od tamtej pory rowery górskie stały się ważną częścią naszego wspinaczkowego życia. Nie tylko dają nam one dużo frajdy, ale także pomagają zwolnić i być bardziej w porządku wobec planety. Logistyka takiej podróży nie zawsze jest łatwa, zwłaszcza przy małych dzieciach, jednak przez ostatnie lata udoskonaliliśmy zarówno nasze podejście do sprawy, jak i sprzęt, a efekty utwierdzają nas w przekonaniu, że było warto.

 

W ramach trzeciej edycji corocznego projektu „Bike and Climb” pragnęliśmy zrobić coś, czego spróbować mógłby każdy, więc zamiast pakować tonę sprzętu i ruszać w stronę zachodzącego słońca na kolejną wielką przygodę, postanowiliśmy… zostać w domu. Nie każdy ma czas i możliwości finansowe na organizację wielotygodniowych wyjazdów. Hotele czy mieszkania na wynajem zdecydowanie mieszczą się w kategorii luksusowych rozwiązań, są nam jednak niezbędne do ładowania baterii w rowerach elektrycznych, których z kolei potrzebujemy, by uciągnąć ciężkie przyczepki pełne szpeju. Gdy dodamy do tego pracę czy szkołę, dla wielu osób taki format przygody stanie się nieosiągalny. Chcemy, by nasze projekty były inspirujące, ale jeśli dla większości odbiorców pozostają one wyłącznie w sferze marzeń, to być może coś nam umyka.

 

„Nigdy wcześniej nie próbowaliśmy przewieźć jednośladem kilku kraszpadów”

 

Idea „No Car Challenge” była dość prosta i zakładała trzy tygodnie normalnego funkcjonowania bez użycia auta. Zrezygnowaliśmy też z autobusów, taksówek oraz wszelkiego rodzaju podwózek. Została nam więc wyłącznie siła nóg, a na dystanse powyżej kilkuset metrów – trzy koła roweru z przyczepą. Od codziennych kursów do szkoły i z powrotem, przez wizyty u lekarzy, wspinanie i zakupy, po wyjścia do wesołego miasteczka – w ciągu trzech tygodni przejechaliśmy na rowerach dobrych kilkaset kilometrów, ale przyszło nam to zaskakująco łatwo. Oczywiście zdarzały się trudne momenty, w których piętnastominutowa jazda autem załatwiłaby sprawę lepiej niż godzina pedałowania, lecz summa summarum był to świetny sposób na spędzanie czasu na zewnątrz, poprawę ogólnej sprawności oraz korzystanie z uroków cudownej okolicy.

 

Jak we wszystkich sprawach związanych z dziećmi, również w tym przypadku małe kroczki okazały się kluczem do sukcesu. O ile przez pierwsze trzy i pół roku życia na tej planecie Arthur przejechał z nami kilkaset, jak nie kilka tysięcy kilometrów, o tyle sześciomiesięczna Zoellie ledwo widziała rower na oczy. W tym roku Arthur był już wystarczająco duży, by jechać obok mnie na przodzie, zwalniając tym samym młodszej siostrze miejsce w przyczepce. Stwierdziliśmy, że zaczniemy od krótkich przejażdżek, żeby przyzwyczaić dzieci, i co kilka dni będziemy stopniowo zwiększać dystans, aż w końcu może uda nam się zrealizować główny cel, czyli dwudniową eskapadę do oddalonego o 80 kilometrów szlaków i ścieżek rowerowych Russan, wraz z całym sprzętem wspinaczkowym i kempingowym.

 

Pierwsze dni wyzwania minęły bez problemów, pomimo niespotykanie niskich jak na tę porę roku temperatur, które sprawiały, że jazda była nieco mniej komfortowa, niż powinna. Rejonem położonym najbliżej naszego domu jest Tresques – mała wapienna skałka w sąsiedniej wiosce, schowana pomiędzy kortami tenisowymi i winnicami. Jako że rejon oferuje wspinanie głównie dla początkujących, przez osiem lat pobytu w Connaux byliśmy tam z Caro dokładnie raz, częściej decydując się na nieco dłuższą podróż do światowej klasy rejonów w tym regionie Francji. Rower, podobnie zresztą jak rodzicielstwo, zmienił naszą perspektywę i nagle wycieczka do Tresques z Arthurem, Zoellie i ich przyjaciółmi z miasteczka przerodziła się w wartą zachodu mini przygodę.

 

Tekst / JAMES PEARSON

 

Tłumaczenie / MONIKA MŁODECKA

 

Zdjęcia / ARCH. ONCE UPON A CLIMB


Całość tekstu znajdziecie w magazynie GÓRY numer 5/2022 (288)


Zapraszamy również do korzystania z czytnika GÓR > http://www.czytaj.goryonline.com/


KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com