baner
 
 
 
 
baner
 
2015-03-23
 

Osobista relacja Olka Ostrowskiego z samotnej wyprawy na Cho Oyu FILM

29 września 2014 roku o godz. 16:45 czasu chińskiego Olek Ostrowski stanął na szczycie szóstej co do wysokości góry Ziemi – Cho Oyu (8201 m)… a następnie zjechał ze szczytu na nartach. Dokonał tego jako pierwszy Polak w historii, bijąc przy tym polski rekord wysokości zjazdu na nartach. Podczas całej wyprawy Olek działał samotnie bez użycia dodatkowego tlenu. Film stanowi osobistą relację z samotnej wyprawy na Cho Oyu oraz subiektywny zapis wydarzeń głównego bohatera – Olka Ostrowskiego.


Filmowi zostało przyznane specjalne wyróżnienie NATIONAL GEOGRAPHIC TRAVELER i Martyny Wojciechowskiej w reż. Szymona Kowalczyka i Adama Śmiałka. Jak uzasadniła Martyna Wojciechowska:

Wyróżnienie dla twórców, ale przede wszystkim dla bohatera filmu Olka Ostrowskiego za dystans do siebie i do świata mimo wielkiego osiągnięcia, za poczucie humoru, prawdziwość i niepoddawanie się komercjalizacji. 





W wywiadzie, którego udzielił GÓROM (nr specjalny zimowy 2014) w ubiegłym roku, opowiadał m.in o ataku szczytowym i zjeździe z Cho Oyu:


 

Łukasz Ziółkowski: Jak długo szedłeś na szczyt?

Olek Ostrowski: Po piętnastu godzinach od wyjścia z dwójki, około godziny 16.45, stanąłem na wierzchołku Cho Oyu. Chwilę posiedziałem, odpocząłem, przypiąłem narty i zacząłem zjazd. Z początku mocno pracowałem na kijach, z racji ukształtowania terenu. Musiałem po prostu przejść ten fragment, zanim zaczął się prawdziwy zjazd. Na tej wysokości wystarczy parę skrętów i pojawia się zadyszka. Trzymałem się linii podejścia, a potem odbiłem mocno w prawo, żeby objechać Yellow Band. Po drodze podjechałem jeszcze po łapawicę, którą zgubiłem na poręczówkach podczas podchodzenia. 

 

Czyli zjazd bez stresu?

Po wejściu na szczyt wiedziałem już, że dam radę zjechać. Pogoda była stabilna, widoczność dobra, a po drodze opracowałem w głowie trasę, więc byłem spokojny.


Dokąd udało ci się dojechać?

Po dwóch godzinach byłem w dwójce. Miałem tu swój mały namiocik i rzeczy. Zacząłem się pakować w nartach dla czystości stylu, ale odpiąłem je, bo wyglądało to komicznie i bardzo utrudniało pakowanie. 


Nie znaleźli się jeszcze stylowi puryści, którzy wytknęli ci w związku z tym „niepełny zjazd”, albo „odpinanie nart podczas zjazdu”?

Na szczęście nie. Właśnie z myślą o takich osobach chciałem się spakować w nartach, ale doszedłem do wniosku, że to bez sensu. Czym innym jest odpięcie nart w trudnościach i schodzenie, a czym innym zdjęcie ich w obozie na czas pakowania namiotu i szpeju. 

 Kiedy spakowałem dwójkę, zaczęło się już robić szaro, ale znałem dobrze trasę do jedynki – dwa razy tamtędy zjeżdżałem podczas aklimatyzacji – i chciałem zjechać ile się da. Po pierwsze, żeby był to pełny zjazd ze szczytu, tyle ile się da, po drugie – by uciec jak najniżej. Do jedynki dotarłem przy świetle czołówki. Przespałem się i następnego dnia na spokojnie ze wszystkimi gratami zszedłem do bazy już pieszo, bo teren nie jest w ogóle zaśnieżony. Idzie się po prostu piargami, a potem moreną lodowca.

 

Potem już tylko powrót, odpoczynek i świętowanie?

Po drodze miałem jeszcze wypadek. Wracałem autobusem do Katmandu i nasz kierowca mocno przyciął zakręt. Z przeciwka nadjeżdżał właśnie drugi autobus i zderzyliśmy się czołowo. Trochę się poobijałem, na chwilę straciłem przytomność, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło i nikomu nic poważnego się nie stało.

(...)




Olek po przylocie do Polski, Kraków Balice; fot. Piotr Drożdż/arch. GÓRY



źródło: vimeo.com/szymonkowalczyk, GÓRY

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com