baner
 
 
 
 
baner
 
2012-11-12
 

Pierwsza historia swaneckiej gościnności

Gruzja to kraj, w którym "gość jest katalizatorem wydarzeń. Gość wywołuje amok. I to zarówno gość planowany, jak i ten, który trafia w to miejsce przypadkowo. Gruzini wiedzą, że mają opinię najbardziej gościnnego narodu pod słońcem (...), starają się dorastać do tego stereotypu, wkładając w to dużo ciężkiej pracy".

 
Staliśmy jak wryci. W normalnej sytuacji każdy z nas zerwałby się natychmiast i pobiegł z pomocą. Nikt przecież, kto ma w sobie choć odrobinę ludzkiego współczucia, nie przeszedłby obok tego tak obojętnie. Jakże to odmówić pomocy? Ale to w normalnej sytuacji. A to nie była normalna sytuacja. Staliśmy na drewnianej galerii i nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Jej z pozoru wątła kibić, w rzeczywistości kryła w sobie niebywałą krzepę.

  
Na oko miała przynajmniej 80 lat. Choć pozory mogą mylić, na pewnym etapie życia nie da się tego ukryć. Jej twarz wydatnie naznaczył już czas. Mimo głębokich, starczych bruzd, świadczących o schyłku, nadal miała w sobie dużo pozytywnej energii – wciąż chodziła uśmiechnięta. Starsza pani, babcia, kobieta w sile wieku? Byliśmy skołowani.

  
Gdy kilka minut wcześniej do naszych uszu dobiegały dźwięki wyraźnej krzątaniny, nikt z nas nie przypuszczał, że będzie świadkiem takiej sceny. Staruszka nawet nie była zasapana. Powoli, ale uparcie wspinała się po skrzypiących schodach, tuląc do piersi stary, rosyjski telewizor. Nie znam się na rozmiarach, nawet ciężko mi powiedzieć ile centymetrów ma jeden cal, ale odbiornik, który niosła, musiał chyba mieć ich ze dwadzieścia. Moi rodzice przecież kiedyś taki mieli – czarnobiały.

  
Gruzja to kraj, w którym „gość jest katalizatorem wydarzeń. Gość wywołuje amok. I to zarówno gość planowany, jak i ten, który trafia w to miejsce przypadkowo. Gruzini wiedzą, że mają opinię najbardziej gościnnego narodu pod słońcem (…) starają się dorastać do tego stereotypu, wkładając w to dużo ciężkiej pracy”. Czy jest to na pokaz? Czy tylko dlatego, że mają w tym swój ukryty interes? Spotkałem się w Polsce z takimi opiniami, i w większości przypadków były one niesprawiedliwe. Nasza Pani choć biedna, serce dla swoich gości miała wielkie, i niosła ciężki telewizor.

  
Nerwowo spojrzałem na Tomka. Jego aparat fotograficzny nawet nie drgnął. Mój także. A to była już jej druga próba. Pierwsza zakończyła się fiaskiem. Mimo usilnych prób, stare tranzystorowe radio nie wydało z siebie dźwięku. Niezrażona niepowodzeniem, wciąż chcąc się upodobać swoim gościom, przyniosła telewizor. I on milczał. Milczeliśmy również my, świadomi doniosłości chwili. Każde zbędne słowo mogło zburzyć tę dziwną, pełną pietyzmu, atmosferę. Nie chcieliśmy być gruboskórni. Nie mogliśmy być, ponieważ szok, który w nas wywołała, z całą swoją siłą, wciąż trzymał naszą trójkę w oniemieniu. Staruszka wreszcie dała za wygraną, usiadła i zaczęła swoją opowieść łamanym gruzińsko-rosyjskim.
  

Do babci trafiliśmy całkiem przypadkiem. Staruszka wypatrzyła nas na tarasie swaneckiej wieży, gdy bezradnie kręciliśmy się przy zaryglowanych drzwiach. W Lentheki ostała się tylko jedna taka konstrukcja, a człowiek, który miał do niej klucze, był nieobecny. Gdy mieliśmy już odejść, z drewnianego domu u podnóża wieży wyszła ona. Od razu, bez wahania zaprosiła nas do środka. A my zaintrygowani, wciąż wierząc, że uda nam się dostać do wieży, przyjęliśmy zaproszenie. Gdybyśmy odmówili, byłaby to dla niej zniewaga. Gościny nie wolno odmawiać, bowiem „dla każdego Gruzina gość jest prezentem od Boga”. Co ciekawe, ta gościnność rozciąga się również na wrogów. Gdyby wróg zapukał i przekroczył próg gruzińskiego domu, i gdyby nawet przyniósł gospodarzowi na talerzu głowę jego syna, nie wolno mu wyrządzić krzywdy. Nie wtedy, gdy przychodzi w gościnę. Brzmi to trochę jak fantasmagoria, ale tak właśnie jest. Dom to świętość, którą celebruje wspólny posiłek.

  
Aleksander Kuzniecow, alpinista i naoczny świadek gruzińskiej gościnności, napisał kiedyś: „Gospodarze jak zawsze, podając na stół to, co mają najlepszego, przepraszają za liche przyjęcie, za skromne ugoszczenie, chociaż wszyscy wiedzą, że sami nie co dzień widzą takie jedzenie. Znając ten obyczaj jesteśmy pewni, że naprawdę nic więcej nie mają”.

Z talerza szybko znikały śliwki. Maczane w słonych powidłach smakowały osobliwie, a ser był stary i wysuszony, ale i jego spróbowaliśmy. Brakowało tylko chleba.
- Wyciągnij nasz – zarządził Tomek. No i wyciągnąłem. Widok chleba sprawił jej przyjemność. Staruszka uśmiechała się i z aprobatą kiwała głową, a my chcąc podtrzymać rozmowę, wskazaliśmy jej urokliwą, biała cerkiew na szczycie wysokiego wzgórza.  
- Zaprowadzę was tam – i zaprowadziła, dziarskim krokiem, w domowych kapciach po błotnistej drodze, ale to już całkiem inna historia...

 

 babcia i jej telewizor - na zdjęciu wizualizacja wydarzeń, które miały miejsce
 Babcia i jej tranzystorowe radio
 W domowych kapciach na wysokie wzgórze
 Droga do cerwki
 Swanecka wieża, przy której poznaliśmy staruszkę
 
 Zwierzęta na ulicach
 Staruszka przy cerkwi
 Kak Stalin - fajka z gospodarzami
 Mieszkańcy Lentheki
 Ostatnia XII wieczna wieża w Lentheki
 
 
KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com