baner
 
 
 
 
baner
 

W najnowszych GÓRACH (268): "Adam Bielecki - tatrzańskie powroty"

Długo musiałem namawiać Adama na ten wywiad. Mówił, że w specjalistycznym czasopiśmie wolałby wypowiadać się o górach wysokich, w których, rzeczywiście sporo się powspinał. Argumentował, że Tatry opuścił dawno temu i wraca w nie od przypadku do przypadku, a zatem dziesiątki wspinaczy mają więcej do powiedzenia na ich temat. W końcu jednak dał się przekonać, że w Numerze Tatrzańskim chodzi nam przede wszystkim o wspomnienia ludzi ze środowiska – niezależnie od tego, czy można ich nazwać tatromaniakami, czy działalność w naszych najpiękniejszych górach stanowi tylko margines ich zainteresowań.

Adam Bielecki podczas wspinaczki na drodze Via AliNina, Galeria Osterwy; fot. Jan Wierzejski

 

Piotr Drożdż: W twojej książce spod zamarzniętych powiek Tatry są, siłą rzeczy, potraktowane trochę po macoszemu. Przeczytamy w niej opis debiutu i pamiętnej wspinaczki na Niżnych Rysach. I to wszystko. Mimo tego zapewne przyznasz, że były – i wciąż są – ważnym elementem twojej górskiej edukacji.


Adam Bielecki: Na pewno tak, bo są pierwszymi prawdziwymi górami, jakie zobaczyłem. Wcześniej były tylko Beskidy, które należy raczej nazwać pagórkami. Po drugie, to właśnie tam zacząłem swoją przygodę ze wspinaczką wielowyciągową. W nich zbierałem pierwsze doświadczenia i z tego powodu pełnią w moim górskim życiorysie rolę szczególną. Niemniej jednak ta więź jest skomplikowana. Wcześnie uciekłem z nich w wyższe góry i teraz, po wielu latach, czasami do nich wracam, ale ze względu na kapryśną pogodę te powroty bywają trudne. Wszyscy wiemy, że aby się tam powspinać, trzeba mieć trochę cierpliwościalbo dużo szczęścia.

 

Zaczynając swoją przygodę ze wspinaniem, nie szedłeś utartą ścieżką kursową, ale zdobywałeś doświadczenie na własną rękę. Kiedy pierwszy raz wbiłeś się w tatrzańską ścianę, a były to Buczynowe Turnie, nie miałeś pojęcia o wspinaniu w górach.


Regularnie za pośrednictwem mediów społecznościowych jestem pytany o to, jak zacząć przygodę ze wspinaniem. Zawsze odpowiadam, że najlepiej pójść na kurs skałkowy, potem tatrzański, znaleźć najbliższy klub wysokogórski, w którym są ludzie gotowi podzielić się doświadczeniami. Proponuję więc ścieżkę zupełnie odwrotną niż moja, bo przecież uczyłem się wspinania na własnych błędach. Czasy były wtedy inne, a ja za młody, aby zapisać się na kursy. Za to jako nastolatek nie grzeszyłem cierpliwością, więc o ile pierwszy raz w skałki pojechałem z kolegami, którzy już mieli o wspinaczce pewne pojęcie, o tyle debiut tatrzański zaliczyłem z kolegą równie zielonym jak ja. Mieliśmy pojedynczą linę, 10 ekspresów, zestaw kości, 4 heksy i parę pętli, a asekurowaliśmy się z ósemek. Pierwsza wspinaczka na wspomnianych Buczynowych była mało udana, bo zakończyła się po 20 metrach pokonanego terenu, kiedy po locie wyrwałem jedyny przelot, jaki założyłem, i wylądowałem w zaspie u podstawy ściany. Mając 15 lat, nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, że w kwietniu w Tatrach jest całkiem sporo śniegu i na typowo letnie wspinanie trzeba przyjechać później. Inna sprawa, że ta zaspa mnie uratowała. […]


 

Więcej o tatrzańskich wspinaczkach Adama Bieleckiego przeczytacie w najnowszym numerze GÓR (268).


KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com