Góry i pośpiech? Takiego połączenia chyba nikt z nas nie lubi. Wypad w Alpy z Polski na 2, 3 dni? Pierwsza myśl: szaleństwo. Czasem jednak, lekko naginając fizjologię (czytaj: niedosypiając w czasie nocnej jazdy), nawet mimo mocno napiętego kalendarza etatowej pracy można pojawić się w nie tak znów bliskich górach. A na miejscu bynajmniej nie będzie to już gonitwa, jak wskazuje doświadczenie licznej grupy osób praktykujących takie eskapady. Jeżeli chętnych na wyjazd mamy więcej niż dwoje – co pozwala zmieniać się za kierownicą – sytuacja w zasadzie jest komfortowa.
Fot. arch. Piotr Kaleta
Oczywiście tkwi w tym mały haczyk: trzeba mieszkać gdzieś na południu Polski, w przeciwnym razie nawet rewelacyjna sieć i przepustowość dróg oraz formalny brak ograniczenia prędkości na niemieckich autostradach nie skrócą czasu podróży. Jeśli celujemy w noclegi typu „winterraum”, w zasadzie logistyka kończy się na transporcie do i z miejsca, gdzie chcemy spędzić weekend.
Gdy jednak mamy zamiar działać w oparciu o schroniska, pojawia się haczyk nr 2, czyli rezerwacja noclegu. Szczególnie wiosenne tury i weekendy mają to do siebie, że jest na nie zawsze więcej chętnych niż miejsc w otwieranych przed głównym sezonem obiektach. A że w Austrii nie funkcjonuje coś takiego jak „gleba”… trzeba planować. :-) Rozsądnie robić to przynajmniej z 3–4-tygodniowym wyprzedzeniem. Na tydzień przed wyjazdem wolne miejsce znajdziesz tylko wtedy, gdy ktoś zwolni rezerwację. Łut szczęścia się zdarza, ale czy postawisz na to wyjazd?
Dolinek idealnych na 2–3-dniowe wypady jest w Alpach wiele, a w tym artykule chciałbym zaproponować odwiedzenie Sulztal i Amberger Hütte. Gdzie to jest? W dolinie Stubai, ale z wjazdem od doliny Ötz. W Langenfeld odbijamy na wschód i po zaliczeniu 14 ostrych zakrętów kończymy podróż w Gries. Tam, na końcu wioski i drogi asfaltowej znajdziemy parking z infrastrukturą. Przez cały poranny pobyt obserwujemy kolejne pojawiające się auta i ekipy wychodzące na tury. Naprawdę jest tu tłoczno. My nie mamy napinki na szybką akcję i ruszamy dopiero po 11.00. Jesteśmy ostatnią ekipą idącą w górę.
Fot. arch. Piotr Kaleta
Pogoda trafia się nam bajkowa: słońce i zero chmur w przysypanych śniegiem górach. Co prawda widokowo na początku szału nie ma, ale nie ma też nic szczególnie rozczarowującego w stosunku do dotychczasowych tyrolskich krajobrazów. Śnieg w dolinie zaczyna się tuż za płotem parkingu, w dodatku jest ubity przez skutery dostarczające zaopatrzenie do schroniska. Bardzo szybko przechodzimy pierwszy mostek, a droga dalej wspina się równomiernie pod górę. Można utrzymać równe tempo, spokojnie sobie człapać i cieszyć się coraz ładniejszymi okolicznościami przyrody.
***
Pełną relację Piotrka Kalety ze skiturowego wypadu do Sulztal znajdziecie w najnowszym, polarnym numerze GÓR.