baner
 
 
 
 
baner
 
 
 
2013-03-05
 

W skale, lodzie, śniegu, słońcu i mrozie igieł Chamonix

Super okno pogodowe pozwoliło nam, czyli zespołowi w składzie: Kacper Tekieli - KW TRÓJMIASTO, Jacek Żebracki - KS KANDAHAR, GOPR i Jacek Czech KS KANDAHAR, KW KATOWICE, SW “W SKALE” na owocne 6-dniowe działanie na alpejskich drogach igieł Chamonix.
Złe dobrego początki. W niedzielę 17 lutego, wczesnym popołudniem stoimy skąpani w słońcu na “Planie” i lustrujemy szybkie przejście 1000-metrowego filara Frendo na Aiguille du Midi 3842 m.

Po biwaku obok nieczynnego kiosku z pamiątkami wstajemy o 3.00,  jest minus 12 stopni, a księżyc z gwiazdami rozjaśnia zaśnieżoną okolicę. O 6.30 Jacek zaczyna prowadzić dolne pola lodowe, które mieliśmy przemknąć niczym błyskawica, jednak w wyniku wielodniowych opadów śniegu na suchą skałę przy dużych mrozach, lodu nie dostrzegliśmy właściwie przez cały dzień, a śniegu było po pachy (tutaj bez cudzysłowia). Po 12 godzinach miotania się po rozległym filarze z podwiniętymi ogonami zaczynamy zjeżdżać, by o 23.00 wygodnie rozłożyć się pod gwiazdami w celu przekiblowania do świtu. Rano Kacper z worami kolejką, a ja z Jackiem na nartach zjeżdżamy do „Chamoniowa”. Po zaciągnięciu języka w „biurze przewodników” i nocy w mieście, rano następnego dnia szturmujemy kolejkę, by powrócić na „Plan”.


W planie na „Planie” mamy drogę Rebuffat-Terray V, 5M, 55O m wyprowadzającą na Col des Pelerins 3278 m od północy. Co planowaliśmy, to urobiliśmy; około 14 wyciągów, czym wyżej tym trudniej, mało lodu, dużo skały i śniegu, droga i okoliczności przyrody przepiękne, 8 godzin łojenia do przełęczy i 3 godziny w nocy zjazdów do nart (na ostatnim wyciągu 1xA0).


Nocujemy w „chatce” pod kolejką i rano wyjeżdżamy na Aiguille du Midi. W kolejce jest minus 18 stopni, a słońce iskrzy się w kryształkach śniegu. My zbiegamy pod południową ścianę i napieramy na Cosmiques Icefall (Aiguille du Midi) 200 m III, 5, około 3750 m. Tutaj warunki są podobne jak na innych drogach; brak lodu w trudnościach, masa niezwiązanego, obsypującego się cukrowatego śniegu, słońce w oczach, małe igiełki w stopach i dłoniach, prowadzący się poci, a ci na dole „znają życie”. Dziś kluczowy odcinek to 5-metrowy, pozbawiony lodu komin, tworzący tu mały okap - pokonujemy go A2. 5 godzin do szczytu turni i 2 godzinki zjazdów z przygodami do „gleby” w siarczystym mrozie wieczora daje się w znaki. Poganiani nocą wdzieramy się do „Simonda”, gdzie telepiemy się do piątkowego poranka. Kacpra z worami odstawiamy do kolejki, a my, Jacki, „mkniemy” niczym wiatr około 20-kilometrowym zjazdem po lodowcu w bajecznej scenerii do Chamonix na z góry umówione miejsce.


Jesteśmy - dzięki Bogu - szczęśliwi, zadowoleni, radośni, zmęczeni… Rozmawiamy z nowymi znajomymi o następnych wspinaczkach, kiedy do naszych twarzy zaczynają przyklejać się lekkie białe płatki, a góry zniknęły gdzieś za grubą warstwą szarych chmur. Uśmiechamy się i pakujemy do auta - wracamy na Śląsk. „Cza chopie wracać do roboty”.

Tekst:
Jacek Czech - W SKALE

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com