baner
 
 
 
 
baner
 
2017-06-30
 

Widmo Brockenu

Słyszał o nim każdy lub prawie każdy, doświadczyli nieliczni. Ci ostatni, niezależnie od tego, czy wierzą w przesądy, z pewnością zastanawiają się – są wybrańcami losu, a może właśnie otrzymali od Losu ważny komunikat.

 

fot. Wojciech Wandzel/wandzelphoto.com

 

Zjawisko Brockenu, bo o nim mowa, należy do optycznych fenomenów spotykanych w górach. Pojawia się ono wtedy, gdy słońce znajduje się nad horyzontem, a nasz cień odbija się w zalegających nisko chmurach. Wtedy możemy zaobserwować swój cień, który jest wielokrotnie powiększony, a ponadto otoczony barwnymi pierścieniami. Powstają one wskutek załamywania się promieni słonecznych wkroplach wody lub kryształkach lodu tworzących chmury lub mgły.

 

Oczywiście nie zawsze gdy widzimy wędrujące nad ziemią słońce i chmury u naszych stóp, możemy liczyć, że natura zafunduje nam ten niezwykły spektakl. Wyprawę po swój własny cień powinniśmy zaplanować w słoneczny dzień, następnie znaleźć miejsce, gdzie w odległości najwyżej kilkudziesięciu metrów od nas zatrzymały się chmury. Potem wystarczy już tylko stanąć tyłem do słońca i wypatrywać naszego drugiego „ja”. Gdy już się zjawi, na pewno zadziwią nas jego rozmiary i nieco spowolnione tempo, w jakim cień powtarza nasze ruchy. Stąd np. skojarzenie, że wolno poruszające się ręce są niczym skrzydła anioła...

 

Jeśli mamy więcej szczęścia (a z pewnością przyda się ono, jeśli chcemy oglądać widmo Brockenu, bo chociaż nie aż tak trudno o odpowiednią pogodę oraz stosowne położenie słońca i chmur, to ten cud natury pojawia się niezwykle rzadko), to może uda nam się doświadczyć opisywanego fenomenu w grupie. Ciekawostką jest to, że wtedy każdy widzi tylko swój cień i otaczającą go aureolę. To dodatkowo wzmacnia przekonanie o wyjątkowości i nadprzyrodzonej naturze tego zjawiska, ciągle owianego aurą tajemniczości.

 

 

Trudno jednak pozbyć się przekonania, że to niebo uchyla nam swych bram lub upomina się o nas piekło, skoro nazwa widma Brockenu pochodzi od najwyższego szczytu niemieckich gór Harz, na wierzchołku którego w Noc Walpurgii (30 kwietnia/1 maja) odbywały się (czy czas przeszły jest właściwy?) sabaty czarownic, uwiecznione na kartach Fausta Johanna Wolfganga Goethego, który, nawiasem pisząc, był pierwszym zimowym zdobywcą Brockenu. Pierwszy opis tego zjawiska pochodzi z roku 1780, a jego autorem jest niemiecki teolog i naukowiec Johann Esaias Silberschlag (1721-1791), znany z prób pogodzenia w swoich pracach teorii boskiej kreacji i ustaleń współczesnej mu wiedzy naukowej.

 

Wśród polskich świadectw spotkań z widmem Brockenu warto z pewnością odnotować opis pióra jednego z największych piewców tatrzańskiego piękna Mieczysława Karłowicza. W opublikowanym w 1909 szkicu Z wędrówek samotnych pisze m.in.: „Ze szczytu mam widok tak czarowny, że nie mogę się od niego oderwać. Bo i sam w sobie widok z Jaworowego jest jednym z najpiękniejszych w Tatrach, a przy tym dziwne ciemne niebo, na którym zda się lada chwila błysną miliony gwiazd. Niechętnie opuszczałem szczupły wierzchołek szczytu, który stał się jednym z najdroższych w Tatrach. (...) Ku najwyższemu zdziwieniu swemu spostrzegłem nagle we mgle podwójne koło tęczowe, a w jego środku moje odbicie. Sobowtór posuwał się równolegle, wykonywał wszystkie ruchy moje, siadał razem ze mną, podnosił ręce. Szliśmy tak ze sobą aż do przełęczy pod Kopą Kondracką, gdzie wypadało mi się pogrążyć we mgle, ażeby zejść na Halę Kondracką. Wszak mimo wszystko wycieczkę tę mogę uznać za samotną?”

 

Znacznie wcześniejsze bo pochodzące z 1849 roku, jest świadectwo Macieja Bogusza Stęczyńskiego (Podhale i północna pochyłość Tatrów, czyli Tatry Polskie). W dodatku autor miał szczęście obserwować to górskie mamidło w towarzystwie kilku osób: „Kiedyśmy wracali, na długim grzbiecie Pysznej okazał się nam jeden z najszczególniejszych fenomenów optycznych. Nagle przewodnicy na przodzie idący zaczęli głośno wołać, wskazując na dolinę we mgle zanurzoną. Zbliżywszy się do nich, spostrzegliśmy, że każdego człowieka cień pokazywał się wodległości w mgle, obwiedziony kolorami tęczy; jednocześnie uważałem niekiedy 4 do 5 podobnych obrazów. Zjawisko to było najwyraźniejszym wtedy, gdy człowieka, którego obraz okazywał się, odziała lekka mgła”.

 

Niekiedy widmo to przywodziło na myśl zupełnie inne odczucia niż zachwyt i podziw dla natury. Sięgnijmy tym razem do relacji samego Reinholda Messnera, który twarzą w twarz (i to w sensie niemaldosłownym) z widmem Brockenu stanął na wierzchołku Sassolungo: „Szczyt otulała mgła, założyłem anorak. Miałem już kilka godzin wspinaczki za sobą, bez żadnego odpoczynku, oprócz kilku chwil, kiedy zatrzymywałem się na moment, by wbić hak. Słońce, gdy tylko zdołało przedrzeć się przez mgłę, było oślepiające. Zwróciłem ku niemu twarz, by się ogrzać, zmrużyłem oczy i stałem przez chwilę bez ruchu. Odwróciłem się zamierzając ruszyć dalej, gdy nagle zobaczyłem twarz. W pierwszej chwili nie mogłem tego zrozumieć. W ścianie mgły, blisko mnie, wyraźnie widziałem poruszającą się dużą głowę, otoczoną dwoma wielkimi, jaskrawymi kręgami. Zamarłem, myśląc, że to złudzenie, po czym dałem kilka kroków. Ku mojemu zdziwieniu i przerażeniu, twarz też się poruszyła. Stanąłem, ona też, surowa i apatyczna, jak marionetka, która ześlizgiwała się z dłoni animatora. Kiedy się odwracałem, szedłem dalej lub stawałem, twarz wyrywała się z letargu i powtarzała każdy mój ruch. Biegłem teraz jak oszalały wzdłuż postrzępionej grani, ścigany przez tę diabelską twarz. Nigdy przedtem w moim życiu nie udało mi się tak szybko znaleźć drogi zejścia”.

(Siódmy stopień, 1973).

 

Spotkania z sobowtórem inspirują także internautów. Oto może mało literacki, ale nie pozbawiony uroku fragment blogu Edyty Kaczor z naszego rodzimego portalu goryonline.com: „Kiedyś w długi majowy weekend wychodząc na Bystrą w Tatrach, udało mi się zobaczyć niesamowite zjawisko tzw. widmo Brockenu. Byliśmy z maju na wyprawie w Tatrach, było niesamowicie dużo śniegu, ale pogoda była wspaniała pięknie świeciło słoneczko i wiał wiaterek może czasami trochę zbyt mocny. Wspinaliśmy się na Bystrą w śniegu po kolana, a czasami i głębszym (oj męcząca to była wyprawa). Kto choć raz chodził po górach, choćby tych najniższych w śniegu, wie, że nawet najprostszy szlak, który latem można przejść biegiem, zimą niejednokrotnie wymaga morderczego poświecenia i wysiłku. Podchodziliśmy już prawie pod sam szczyt Bystrej i w pewnym momencie oglądnęłam się za siebie i zobaczyłam widmo Brockenu. (...) Zjawisko to jest możliwe do zobaczenia tylko podczas pięknej słonecznej pogody, jaką wtedy mieliśmy. Chodzą legendy, że jak człowiek zobaczy go po raz pierwszy, to grozi mu niebezpieczeństwo pozostania w górach na zawsze. I co najdziwniejsze było nas wtedy cztery osoby, ale nie było czterech cieni obok siebie, tylko każdy widział siebie. Machaliśmy rękami i cień się poruszał tak jak każdy z nas”.

 

Przypomniany został tu stary tatrzański przesąd, który funkcjonował w środowisku taternickim już w latach trzydziestych XX wieku. W jego myśl widmo Brockenu to złowroga wróżba śmierci w górach. Można ją zmienić dopiero, gdy ujrzy się je trzykrotnie. Bajki? Może. Jednak na forum dyskusyjnym znalazłem taki oto przykład: „Znam takiego, który po tym, jak zobaczył widmo Brockenu po raz 3, zaliczył 350-metrowy zjazd z lawiną (w tym ok. 50 m lot?!) i PRZEŻYŁ!!! I jak tu nie wierzyć w przesądy :-))”

 

I przesądni, i sceptycy z pewnością jednak nie odmówiliby kontemplacji widoku własnego odbicia w górskiej scenerii. A bezpieczny wymóg trzykrotnego spotkania z własnym „ja” jest doskonałym pretekstem do wzmożonej górskiej aktywności. Może ten zamysł przyświecał zresztą autorowi tej legendy. Na wszelki wypadek nie próżnujmy w fotelu zbyt długo...

 

Opracował: Kamil Kasperek

GÓRY nr 7 (171) 2008


KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com