baner
 
 
 
 
baner
 

Złote Czekany w najnowszych GÓRACH (275): „Ufo Line, czyli obcy na Chamlangu”

Pod koniec maja 2019 roku udało mi się, wraz ze Zdenkiem Hákiem, dokonać pierwszego przejścia północno-zachodniej ściany Chamlangu (7321 m), którą w przeszłości próbowało pokonać wiele wypraw. Szczyt ten wznosi się niemal 2000 metrów nad doliną Hongu. Wyrasta wprost z moreny przy jeziorze i wydaje się raczej samotnym masywem, niż integralną częścią środkowego grzbietu Himalajów. Jako wyjątkowy cel, miałem go w pamięci od blisko 20 lat, jednak realizacji tego wspinaczkowego wyzwania mogłem podjąć się dopiero w zeszłym roku.

Przyjemny firn w śnieżnych rynnach, które z daleka przypominają plisy na spódnicy; fot. Marek Holeček



Wszystko zaczęło się prawie 20 lat temu, a dokładnie w 2001 roku, kiedy miałem okazję zobaczyć kształtną bryłę Chamlangu, którą stworzyć mógł tylko najzdolniejszy architekt wszech czasów. Spojrzałem na ścianę z mieszaniną pokory i wątpliwości, które pojawiły się w trakcie analizowania szczegółów ewentualnej wspinaczki na tej ogromnej zerwie. W zeszłym roku ponownie ujrzałem znajomy kształt i uświadomiłem sobie, że nie ma co dłużej zwlekać. Nie mogłem jednak stwierdzić, że wcześniejsze wątpliwości i obawy zniknęły...

[…]

 

W końcu wyruszyliśmy 16 maja. Spakowaliśmy mały namiot, 80-metrową linę o średnicy 7 mm, sześć śrub lodowych, pięć haków i pięć friendów, jedzenie na pięć dni i trzy kartusze z gazem. Początkowe metry wspinaczki rozpoczęły się od nieprzyjemnego mikstowego terenu, po którym nastąpił fragment prowadzący pochyłą rampą. Skała okazała się złej jakości, co gorzej, zalegał na niej luźny, przypominający cukier śnieg. Każdy metr w górę oznaczał zaciętą walkę… Pomyślałam, że w tym tempie nie osiągniemy szczytu nawet za miesiąc. Na szczęście efektywność wzrosła i kilka godzin później dotarliśmy do biwakowego miejsca poniżej przewieszonej skały, która zapewniała schronienie przed spadającymi kamieniami i lodem… W ciągu dnia ściana pokazała nam, że stać ją na potężne lawiny, niekiedy kierowane w stronę naszej drogi.

[…]


Jak na wakacjach – biwak z widokiem na jezioro; fot. Marek Holeček


 

Trzeci dzień okazał się przełomowy. Musieliśmy pokonać blisko 700 metrów przewyższenia, by dotrzeć do górnej bariery skalnej. Nie mieliśmy innej opcji, jeśli chcieliśmy pójść wyżej. Ryzyko wiązało się z przekroczeniem tak zwanego punktu bez odwrotu. Od tego miejsca mogliśmy iść tylko w górę, nie było już bowiem rozsądnej opcji wycofu. Sytuację dodatkowo komplikowały warunki, nie dość sprzyjające, by wejść na lodowe pole. Napędzany wiatrem świeży śnieg zaczął spływać jak rzeki, których naporowi nie dało się się przeciwstawić. Z kolei stosunkowo wysoka temperatura mogła uwolnić grad kamieni, zmiatający wszelkie przeszkody na swojej drodze. 

[…]

 

Czwartego ranka trudno było się rozgrzać. Pierwsze odcinki prowadziły przez skalne progi pokryte twardym lodem. Po kolejnych stu metrach znaleźliśmy się w identycznej sytuacji jak dzień wcześniej – zlodzony firn nachylał się pod kątem 70 stopni, czasem nawet bardziej. Mieliśmy wrażenie, że góry nad nami wciąż przybywa. Ale gdzieś musi być koniec.


Trawers przez kolejne wierzchołki; fot. Marek Holeček



Na szczęście ziściły się nasze pragnienia – wieczorem pokonaliśmy ostatni próg i niespodziewanie stanęliśmy na ostrej grani. Zrobiło się wietrznie i mroźno. GPS wskazał, że główny szczyt znajduje się około 100 metrów powyżej i 200 dalej, w poziomie. Wczesny wieczór przyniósł silniejszy wiatr, który zgromadził chmury wokół grzbietu. Nagle zakryły wszystko, odcinając nas od świata. Na szczęście to niegościnne miejsce zaoferowało przyzwoitą platformę pod namiot. Założyliśmy biwak. Szczyt musiał zaczekać do jutra. 

[…]

 

Około 10 weszliśmy na szczyt główny, gdzie kilka minut poświęciliśmy na robienie zdjęć. Obowiązkowe w takich sytuacjach, ściągnięte mrozem uśmiechy i brak owacji… Hak nie wyglądał na chętnego, żeby zostać dłużej.


Selfie na szczycie – ściągnięte mrozem uśmiechy i brak owacji; fot. Marek Holeček



Prawdziwa radość czekała nas na dole, choć mogliśmy nigdy tam nie dotrzeć. Nie przewidując złych scenariuszy, staraliśmy się utrzymać tempo, ale kroki stawały się coraz wolniejsze. Powodem nie była wysokość, ale trudności. Podobny do brzytwy grzbiet, którym musieliśmy schodzić, dzielił górę na dwie zupełnie różne strony – północna zbudowana była z kruchego lodu, natomiast wschodnią wiatr pokrył puchem. Trafiły się też skalne progi, które wymagały zjazdów… Niekończąca się droga bez możliwości asekuracji. 

[…]

 

Wspinaczkę oceniliśmy na ABO, co oznacza nasze najtrudniejsze wspólne wyzwanie i, jeśli można nieskromnie dodać, najtrudniejsze światowej klasy przejście dokonane tamtego wiosennego sezonu. Natomiast nazwa drogi upamiętniać ma zdobycie szczytu przez Reinholda Messnera i Douga Scotta, którzy wysoko na Chamlangu rzekomo widzieli UFO.


Północno-zachodnia ściana Chamlangu z zaznaczoną linią przejścia; fot. Marek Holeček


Tekst i zdjęcia: Marek Holeček

 

Pełną relację z nagrodzonego Złotym Czekanem przejścia północno-zachodniej ściany Chamlangu znajdziecie w najnowszym numerze GÓR (275).

 

KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com