baner
 
 
 
 
baner
 

Lód za kołem polarnym

Wyspa Senja

Po tym udanym przejściu otrzymaliśmy pomyślne prognozy pogody, przewidujące nawet ochłodzenie. Zdecydowaliśmy się więc wyruszyć na Senję, wyspę na północ od Lofotów, oferującą wiele możliwości wspinania lodowego i bardziej znośne temperatury. To prawda, że wspinacze lodowi lubią chłód, ale prawdą jest także to, że nikt nie jest szczęśliwy z powodu przesadnego mrozu. Niskie temperatury nie tylko czynią lód bardziej kruchym, sprawiają też, że nawet zaawansowane technologicznie materiały, z jakich wykonano odzież, nie chronią przed zimnem.

 

 Aljaz Anderle podczas pierwszego przejścia Arctic Ocean

Aljaz Anderle podczas pierwszego przejścia Arctic Ocean. Z powodu fatalnej pogody nie widać, że
droga znajduje się tuż nad brzegiem morza

fot. Urban Golob

 

Północne wybrzeże Norwegii zimą jest całkowicie inne od tego, co spotykamy na rodzimym południu. Plaże pokrywa metrowa warstwa śniegu, zatoki są skute lodem, jazda po nabrzeżnych drogach wymaga użycia łańcuchów, a zamiecie bywają silniejsze niż w Himalajach. Wszystko to oraz niemal dziewicze góry w głębi fiordów zapowiadały, że będzie to dla nas, głodnych wspinu, prawdziwy poligon.

 

 Wśród licznych gór na Senji wyróżnia się Oksen

Wśród licznych gór na Senji wyróżnia się Oksen

fot. Urban Golob

 

Przyroda Senji jest piękna i dzika. Marius, który się tu urodził, określił ją jako „jedyną w swoim rodzaju”. I taka jest. Wschód wyspy jest bardziej łagodny, podczas gdy zachód zaskakuje głębią fiordów z częściowo zamarzniętym morzem, górami, ścianami, prawdziwie dzikim pejzażem, któremu dramatyzmu przydaje aura ze srebrzysto-niebieskim niebem. Nieco ludzkiego wymiaru nadają mu maleńkie osady w fiordach. Ich populacja nie przekracza 400 osób, a w wielu przypadkach jest jeszcze niższa. Prawdziwy raj dla tych, którzy chcą się odizolować od zgiełku i zamętu życia w mieście lub tych, którzy potrzebują dla swej pracy niezmąconego spokoju. Wyspa dla artystów, miłośników natury i wszelkiego rodzaju marzycieli.

 

 Mefjordvear

Mefjordvear

fot. Urban Golob

 

Już krótki rzut oka na pobliskie góry sprawił, że poczuliśmy głód wspinania. Ściany co prawda były niższe niż w Alpach, ale klimat i panujące warunki czyniły je co najmniej tak samo poważnymi. Ale przede wszystkim, z punktu widzenia wspinacza, były one w większości dziewicze. W ciągu dwóch godzin jazdy wokół trzech fiordów zobaczyliśmy aż nadto nieprzewspinanych ścian na pięć dni, jakie zostały nam do powrotu do domu. O odpoczynku musieliśmy zapomnieć.

 

Wszystko zaczęło się dobrze. Czekaliśmy na zaśnieżonym stoku powyżej Begfjordem na piękny i chłodny poranek. W końcu padło na zbocze nieco słonecznego światła. Polarną ciszę zakłócał jedynie od czasu do czasu odgłos silnika ciężarówki, dobiegający z drogi położonej gdzieś tam, daleko pod nami. I dźwięki ze ściany, wywołane uderzeniami czekanów i raków oraz okrzyki wspinaczy.

 

 Niewielka przystań Husøy na Øyfjorden z górską scenerią w tle

Niewielka przystań Husøy na Øyfjorden z górską scenerią w tle

fot. Urban Golob

 

Jednak idylla nie trwała długo. Następnego dnia obudziliśmy się w szalejącej śnieżycy. Prognozy nie przewidywały poprawy przez następne kilka dni. Zimą w północnej Norwegii pogoda rządzi się swoimi prawami. „Między grudniem a lutym często mogą pojawiać się burze z piorunami i zamiecie śnieżne” – powiedział nam jeden z miejscowych, którego spotkaliśmy w sklepie. Rozpoznał nas bardzo szybko. Wieści o trójce wspinaczy, którzy – jak wieść gminna niosła – działali na okolicznych lodowych zerwach szybko rozniosły się po tej małej miejscowości. Dotychczas niewiele podobnych nam osób odwiedzało tę wyspę. „Po jakiego diabła przyjechaliście tutaj w zimie?” – zapytała nas właścicielka sklepu. „Wakacje spędza się w jakimś gorącym miejscu”. I dodała: „Wyspy Kanaryjskie. Tam powinniście pojechać”.

 

 

fot. Urban Golob


Różne oblicza zimy na Senji

Różne oblicza zimy na Senji

fot. Urban Golob

 

Te słowa powróciły do nas tego samego popołudnia, kiedy zmagając się z silnym wiatrem, wspinaliśmy się po nowym lodospadzie wprost nad powierzchnią morza. Cali oblepieni śniegiem, przemoknięci, wystawieni na wiatr i zmarznięci. Hm, Kanary?

 

Lawina na wybrzeżu

Następnego dnia pogoda zrobiła się jeszcze gorsza. Przez noc napadało blisko 50 centymetrów śniegu i zaczęliśmy się zastanawiać, co możemy zrobić przez te kilka dni, które nam zostały. Pomimo że drogi pokrywała gruba warstwa śniegu i szalała zawierucha, postanowiliśmy sprawdzić ścianę ponad pobliskim fiordem. Była bezpieczna – nie powinna zejść nią żadna lawina. Tak naprawdę nie chcieliśmy się wspinać, a jedynie zrobić kilka fot na pierwszym wyciągu ewentualnej drogi. Gdy ruszyliśmy spod naszego samochodu w kierunku ściany, widoczność z powodu śnieżycy sięgała zaledwie 100 metrów. Czuliśmy tylko, że ściana jest gdzieś tam w bezkresnej bieli, ukrywającej góry. Mnóstwo śniegu było wywiewane przez wiatr, co dawało nam poczucie iluzorycznego bezpieczeństwa. Jednak kilka metrów poniżej ściany teren zmieniał się w rów zasypany śniegiem. Nagle zrobiło się mnóstwo śniegu, o wiele za dużo. Zatrzymaliśmy się więc i w śnieżycy odkopali półkę, by zrobić kilka zdjęć. Klemen jakimś sposobem zdołał przedrzeć się pod ścianę i w tym momencie Aljaža i mnie porwała lawina. Następną rzeczą, która do mnie dotarła, było to, że jesteśmy w środku tego śnieżnego „młynu”. Każdy z nas próbował wydostać się z tej pędzącej masy śniegu. Po około 300 metrach zdołałem się jakoś wyrwać z wciąż jeszcze schodzącej lawiny i bezradnie rozglądałem się dookoła. „Tak, więc to jest to”  pomyślałem. „Tych dwóch jest zasypanych, a ja mam ich znaleźć przy tej szalonej pogodzie?” Nagle zauważyłem obok mnie Aljaža, za moment z mgły wyłonił się Klemen. Ciągle jeszcze byliśmy zaskoczeni i szczęśliwi, że nam się udało, a w dodatku odnaleźliśmy większość z naszego sprzętu. Trochę więcej pecha i wylądowalibyśmy prosto w morzu, dosłownie.

 

Następnego dnia, ciągle obolali, wyruszyliśmy na wycieczkę autem dookoła wyspy. Nawet nie myśleliśmy o wspinaniu. Po części ze względu na stłuczenia, jakich nabawiliśmy się, wpadając w lawinę, ale przede wszystkim dlatego, że uświadomiliśmy sobie, ile mieliśmy szczęścia, wychodząc z niej cali i zdrowi. To był dobry powód, by ostatniego dnia naszego pobytu w Mefjordvaer wziąć udział w imprezie. Uśmiechaliśmy się do norweskich dziewczyn, a po części do tego wspaniałego uczucia, że możemy być tutaj po tym, co nam się przydarzyło. Rozkoszowaliśmy się piwem i muzyką. Nie dbaliśmy nawet o to, by pamiętać o cenie alkoholu w norweskich barach. Byliśmy szczęśliwi, płacąc 7 euro za szklankę złocistego napoju.



Tekst i zdjęcia: Urban Golob
Tłumaczenie: Kamil Kasperek

GÓRY nr 12 (163) 2007



1 | 2 |
KOMENTARZE
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
Dodaj komentarz
 
 
 
Copyright 2004 - 2024 Goryonline.com